DRUKUJ
 
Tadeusz Basiura
Śmierć przegrywa
materiał własny
 


 Czy śmierć przegrywa? Powie ktoś, co za bzdurne pytanie? Nikt ze śmiercią nie wygra. Biedny czy bogaty, człowiek prosty czy wykształcony, chłop, robotnik czy też poważny uczony – wszyscy kiedyś umrą, nikt się śmierci nie oprze. Wierzący podadzą tylko przykład Jezusa Chrystusa, który jako jedyny pokonał śmierć. Ale żadnemu człowiekowi się to udać nie może. Bywa jednak, że śmierć zwycięża czasami tylko pozornie. Zdaje się być górą, bo nie chce ukazać swojej porażki wobec człowieka. Za tym pozornym jej zwycięstwem w aureoli niezwyciężonej miłości rozkwita nowe życie.
 
Już dawno przebrzmiała medialna wrzawa opisująca śmierć naszej wybitnej siatkarki Agaty Mróz. Jej śmierć była dużym wstrząsem dla milionów Polaków; nie tylko dla kibiców piłki siatkowej, a nawet sportu w ogóle, ale dla wielu z nas, który do głębi poruszyła nie tylko śmierć Agaty w tak młodym wieku – miała przecież dopiero 26 lat-, ale przede wszystkim jej ofiara złożona na ołtarzu życia. Ofiara swojego życia poświęcona życiu jej dziecka zdecydowała, że w tym przypadku śmierć przegrała. Szkoda, że ten właśnie aspekt tak wiele mediów przemilczało bądź tylko napomknęło, nie nadając mu tak wielce wymownego kontekstu.
 
Agata Mróz od dziecka grała w piłkę. Najpierw była to koszykówka, a od trzynastego roku życia – siatkówka. W zasadzie od tego momentu zaczęła się jej wielka kariera sportowa. W wieku 17 lat była już mistrzynią Europy kadetek. Jednakże już wkrótce jej kariera stanęła pod wielkim znakiem zapytania. Lekarze diagnozują u niej straszliwą chorobę – mielodysplazję, w wyniku której niszczone są komórki krwi. Przerwała treningi, aby podjąć długotrwałe leczenie. Po trzech latach intensywnej terapii choroba została zaleczona. Podjęła na nowo treningi. Teraz nastąpił niebywały rozkwit jej siatkarskiego talentu. W 2003 i 2005 wraz z drużyną Złotek, jak nazwano narodową reprezentację siatkówki kobiet, zdobywała Mistrzostwo Europy. Odnosiła wspaniałe sukcesy w klubach, w których grała: BKS Stal Bielsko-Biała /2003-2006/ i hiszpańskim Gruppo 2002 Murcia /2006-2007/. Jej ówczesny trener reprezentacji Polski Andrzej Niemczyk uważał ją za jedną z najlepszych siatkarek świata grających na pozycji środkowej.
 
Przełomowym okazał się rok 2007. Choroba, dotychczas jakby kontrolowana i „trzymana na dystans” dzięki lekom, zaatakowała tym razem zdecydowanie, z nową siłą. Leczenie farmakologiczne nie przynosiło już efektu. Konieczny był przeszczep szpiku kostnego. Rozpoczęło się szukanie jego dawcy. Agata chciała mieć stuprocentową pewność, że dawca będzie właściwy. Trwało to dość długo, przeszło pół roku. W listopadzie 2007 r. w Niemczech znaleziono dawcę. Ale do przeszczepu była jeszcze bardzo daleka droga. Wcześniej, bowiem, 9 czerwca 2007 r. Agata wyszła za mąż. Był to jej naprawdę szczęśliwy dzień. Jeszcze większą radość przeżyła we wrześniu, gdy okazało się, że jest w ciąży, chociaż ten fakt mocno pokrzyżował zamierzenia lekarzy, którzy zakwalifikowali ją już do przeszczepu szpiku kostnego. W przypadku choroby Agaty czas odgrywał bardzo ważną rolę – szybszy przeszczep dawał większą szansę na powodzenie zabiegu, a tym samym i na całkowite ozdrowienie Agaty. Ale zabiegu nie można było przeprowadzić ze względu na ciążę. Świadoma zagrożenia, jakie to za sobą niesie, jakiekolwiek sugestie na temat usunięcia ciąży odrzucała z całą stanowczością. Decyzję o przeszczepie, świadoma niebezpieczeństwa, jaką ona niesie, przesunęła na czas po urodzeniu dziecka. Nigdy tej decyzji nie zmieniła. Ale teraz walczyła o dwa życia – swoje i dziecka. I tak jak na boisku, tak i teraz, w szpitalnej sali z sobie znaną wytrwałością i uporem walczyła. Pomagała jej w tym cała Polska. Ze względu na konieczność przeprowadzenia u niej wielokrotnej w tym czasie transfuzji krwi, tysiące Polaków bezinteresownie oddało dla niej setki litrów krwi, z której skorzystała nie tylko Agata, ale i wielu innych chorych. 4 kwietnia urodziła córeczkę Liliannę. Szczęśliwa matka uznała, że jest ona po części „dzieckiem całego Narodu”, gdyż krew, którą otrzymywała od tak wielu ofiarodawców, pozwoliła urodzić się jej córeczce.
 
Teraz rozpoczął się prawdziwy wyścig z czasem. Przygotowywano ją do jak najszybszego przeprowadzenia przeszczepu szpiku kostnego. Dawca już był od dawna ustalony. W połowie maja Agata czuła się na tyle dobrze, że nie stwierdzono przeciwwskazań do przeprowadzenia operacji. Przeprowadzono ją 22 maja we wrocławskiej Klinice Transplantologii. Organizm potrzebował około miesiąca, aby przeszczep został przyjęty. Niestety. Mocno osłabiony chorobą i ciążą organizm Agaty był praktycznie nieodporny. Wdała się infekcja. Agata zmarła 4 czerwca 2008 r. Lekarze twierdzą, że brakło kilku dni, aby szpik się przyjął. Zabrakło kilku dni. Miała dopiero 26 lat. Zmarła dokładnie w 2 miesiące po urodzeniu córeczki, a pochowano ją w Tarnowie dokładnie w rok od dnia ślubu.
 
Walczyła do końca. Trudno zgodzić się z opiniami, jakie wygłoszono wówczas, że „przegrała swój najważniejszy mecz”. Nie wiadomo, jak przebiegłoby jej leczenie, gdyby nie ciąża. Ciąża, transfuzje krwi, wyniszczające działanie choroby, ograniczone możliwości ingerencji farmakologicznej ze względu na ciążę, przesunięcie przeszczepu szpiku w czasie – to czynniki, które z każdym dniem osłabiały Agatę i podnosiły ryzyko niepowodzenia leczenia. Agata wiedziała o tym. Jednak nie zlękła się, nie uciekła od przypisanej jej Boskim nakazem powinności, tylko do końca chroniła nowe życie, aby na końcu za nie oddać swoje. Swoim poświęceniem, ofiarą i odwagą sprawiała, że jej życie trwa nadal. Po jej śmierci mąż Agaty, Jacek Olszewski, powiedział: „Gdyby miała jeszcze raz wybierać, czy zdecydować się na własne zdrowie, czy życie córki, nigdy nie zmieniłaby zdania.” Świadomie podjęła walkę w beznadziejnej, wydawałoby się sytuacji. Swoją misję, którą powierzył jej Bóg, wykonała do końca. I dlatego nie przegrała swojego najważniejszego meczu, nie przegrała swojego życia. Dwa dni przed śmiercią powiedziała swojemu mężowi: „Gdybym miała jeszcze raz wybierać, wybrałabym tak samo. Jestem szczęśliwa, odchodzę spełniona.” Słowa, które stają się dzisiaj jej testamentem. Dołączyła do wielu, bardzo wielu kobiet, które rozumiejąc zagrożenie swojego życia, nie stanęły przeciwko V Przykazaniu i dały świadectwo człowieczeństwu. Uczyniła tak samo, jak wyniesiona na ołtarze przez naszego Papieża Jana Pawła II włoska lekarka św. Joanna Beretta Molla /1922-1962/.
 
Chociaż pojawiły się pierwsze głosy (ks. Adam Boniecki – Tygodnik Powszechny), aby wynieść Agatę Mróz-Olszewską na ołtarze, to wydaję się, że na to zdecydowanie za wcześnie. Lepiej, jeśli w naszej pamięci zachowamy tę Agatę z parkietu - waleczną, uśmiechniętą i serdeczną. Ze złotym medalem na szyi. Lepiej, jeśli zachowamy ją w pamięci, jako kobietę do końca walczącą z ciężką chorobą i do końca pogodną. Lepiej, jeśli zachowamy ją w naszych sercach, jako szczęśliwą matkę bez reszty chroniącą swoje dziecko. W swojej homilii wygłoszonej w czasie jej pogrzebu bp Marian Florczyk powiedział: „Świętej pamięci Agata Mróz, choć odchodzi od nas, znika nam tylko sprzed oczu, lecz nie z naszego życia i serca. Miejsce jej odpoczynku pozostaje nasza wdzięczna pamięci wierna temu, co nam pozostawiła.” Wystarczy, że o niej nie zapomnimy.
 
Tadeusz Basiura