DRUKUJ
 
Dariusz Karłowicz
W ułudzie nieśmiertelności
Don Bosco
 


 
Rozmowa z DARIUSZEM KARŁOWICZEM – filozofem i teologiem, prezesem Fundacji Świętego Mikołaja prowadzącej m.in. kampanie społeczne na rzecz hospicjów, autorem książki „Arcyparadoks śmierci”.
 
 Boi się Pan śmierci?
 
Tak, boję się śmierci, bo jestem daleki od doskonałości chrześcijańskiej. Lęk przed śmiercią jest istotą wszystkich lęków dotyczących utraty dóbr, które wydają nam się ważniejsze niż zbawienie. Wyzbywanie się tych lęków to droga dojrzewania, odkrywania tego, co w naszym życiu najważniejsze. To dlatego starożytna formuła filozofii, czyli drogi do doskonałości, była ćwiczeniem w śmierci. Nie chodziło o to, że oni przeprowadzali ćwiczenie z umierania. Zasadniczym celem tego ćwiczenia było odkrywanie, że w porządku dóbr są rzeczy ważniejsze od ludzkiego życia. Zarzucano im, jak później chrześcijanom, że są masochistami rozmiłowanymi w śmierci. Nic bardziej błędnego. Jest to pewien rodzaj moralnej postawy, która wyrasta ze świadomości, że umrzemy. W tradycji antycznej człowiek moralny to jest człowiek uważny, który zdaje sobie sprawę z tego, że każda chwila jest ważna, piękna, doniosła i niepowtarzalna, że jest unikalną okazją istotnego wyboru. Kiedy oglądałem spektakl o wampirach w teatrze „Roma”, to pomyślałem, że legenda o nich pokazuje tragizm losów w sytuacji, w której śmierć zostaje wyrzucona z życia, czyli na pozór raj – sto procent hedonizmu i sprzyjających okoliczności: brak chorób, brak śmierci. Wampir powinien być więc uosobieniem szczęścia. Tymczasem w tradycji europejskiej jest postacią tragiczną, bo żyje w świecie, w którym nic nie ma wagi ani smaku. Gdy człowiek żyje wiecznie, do niczego nie musi się spieszyć, nic zmieniać, nic nie ma sensu, nic nie jest ważne.
 
Co się stało, że w naszej kulturze przestaliśmy się konfrontować ze śmiercią?
 
To jest taki wielki eksperyment szukania innej drogi. Ona zawsze była obecna, ale na marginesie. A teraz stała się wiodąca. Co się stało? Jest oczywiście wiele przyczyn, mnie jednak bardziej interesuje, jak temu ciśnieniu poddaje się Kościół. Zastanawiające jest, dlaczego tak łatwo się poddajemy. Muszę powiedzieć, że ze smutkiem przyjmuję np. zmianę nazwy „ostatnie namaszczenie” na „sakrament chorych”, bo widzę w tym przejaw lęku przed głoszeniem prawdy o śmierci, która jest dzisiaj jedną z bardzo ważnych misji Kościoła.
 
Bo to ze swej istoty jest sakrament chorych i nie musi być ostatni…
 
Zgoda, ale przygotowanie do śmierci jest czymś, co można czynić całe życie. W tym zastrzeżeniu też widać ów lęk. Jan Paweł II od pierwszego dnia swojego pontyfikatu jako rodzaj ćwiczenia duchowego spisywał swój testament. To forma ćwiczenia, w którym medytujemy własną śmiertelność i wynikające z tego skutki. Piękne skutki, czyli imperatyw miłości, bo jak to ujął ks. Jan Twardowski – trzeba się śpieszyć kochać ludzi. To jest najważniejszy wniosek chrześcijański wynikający z faktu śmiertelności.
 
Piękne skutki i bardzo piękna obietnica w chrześcijańskiej wizji wieczności, więc skąd taka ucieczka świata przed śmiercią?
 
Jej motorem jest rzecz, której doświadczamy wszyscy, i o której pisał św. Paweł: że wszyscy boimy się pomrzeć. W jego tekstach znajdujemy rodzaj marzenia, by być tym ostatnim pokoleniem chrześcijan, którzy pójdą na sąd, nie musząc umierać. To jest zrozumiałe, ludzkie i nie należy się tego wstydzić. Pytanie, co z tym robimy. Można przyjąć, że lęk przed śmiercią jest ważnym motorem duchowej przemiany, odkrywania naszego człowieczeństwa, szansą na doskonalenie się. Jesteśmy zdolni ten lęk sublimować w moralność, miłość. Rozumieć, że jest impulsem, który nam pomaga przekraczać siebie. Ale można też przyjąć go po zwierzęcemu i przed nim uciekać w kłamstwa. Jednym z nich jest uciekanie przed prawdą, że wszyscy pomrzemy, podczas gdy tylko życie moralne oparte na prawdzie daje sensowne skutki. Droga ucieczki od śmierci jest dość długa. Temat „parował” z tradycji europejskiej już od końca XIX w. Zaprzestano drukować podręczniki o przygotowaniu do śmierci, temat znikał z kazań i pojawiła się rosnąca dyskrecja wokół tematu śmierci. W „Czarodziejskiej górze” Tomasza Manna pięknie jest uchwycona ta rosnąca wstydliwość umierania. Wiatyk, który się chyłkiem przemyka tylnymi drzwiami, żeby go nikt nie zobaczył. Jest to pewna figura stanu ducha Europy. To jest taki pierwszy etap – chowanie śmierci za parawan.
 
A drugi?
 
Drugi to współczesne wypieranie śmierci. To się wydaje paradoksalne, bo każdy może powiedzieć, że wystarczy włączyć telewizję, by zobaczyć setki trupów. Cóż tu zatem mówić o uciekaniu od śmierci. Tylko, że po chwili namysłu każdy łatwo się zgodzi, że ta nieprawdopodobna inflacja trupów to jest pewna strategia czynienia z tematu śmierci karnawału. Ta karnawalizacja sprawia, że śmierć staje się nierzeczywista, niedotycząca mnie – jest śmiercią cudzą i nieprawdziwą. Wzorcem tego, co się stało ze śmiercią, jest figura „bonusa”, kolejnego „życia” w grach komputerowych. Jeśli natomiast wziąć kolorowe pisma, to temat śmierci tam nie istnieje. Tam nawet nie istnieje temat przemijania – na wszystko są cudowne specyfiki: czas nie mija, twarz się nie marszczy, liść nie więdnie…
 
 
strona: 1 2 3