DRUKUJ
 
Jacek Stojanowski
O spowiedzi powszechnej
materiał własny
 


 Za nami radość Zmartwychwstania, poprzedzający ją Wielki Post, rekolekcje. I długie kolejki do spowiedzi. Niektórzy do konfesjonału idą z wielką chęcią oczyszczenia. Niektórzy mówią "Ostatecznie Wielkanoc, więc wypada pójść." I z ciężkim sercem ustawiają się w sporym ogonku. A u jeszcze innych rodzi się sprzeciw. Owocem takiego sprzeciwu była prawdopodobnie rozmowa, której byłem niedawno świadkiem:
 
- Ja preferuję spowiedź powszechną.
- Jasne ja też. Wiesz co, ostatnio koleżanka opowiadała mi, że była do spowiedzi przed ślubem. No i mówi w tym konfesjonale, no wiesz, to co się zawsze mówi w takiej spowiedzi. Że mieszkali razem. Że współżyli przed ślubem. No a ten ksiądz zapytał się czy tego żałuje. To ona mu odpowiedziała szczerze i odważnie, że nie. (I dalej wyczułem ton pełen oburzenia): I wiesz co on jej powiedział? Że żal za grzechy jest warunkiem rozgrzeszenia! Daj spokój! Wyobrażasz sobie!? To co, w ogóle do spowiedzi nie chodzić? Czy nie mówić księdzu prawdy?
 
W tej wypowiedzi przede wszystkim widać jak traktowany jest sakrament spowiedzi. Jak towar, usługa, którą oferuje firma o nazwie Kościół katolicki. Fakt, zwłaszcza w Wielkim Tygodniu stoimy w kolejce do kratek konfesjonału, ale na tym analogie z handlem powinny się kończyć.
 
Autorka zacytowanej wypowiedzi, zapewne myśląca o sobie, że jest katoliczką, ale światłą i bardziej otwartą (w przeciwieństwie do ciemnogrodu) daje przykład ciasnoty własnych poglądów. Co znaczy bowiem wypowiedź: "No i mówi w tym konfesjonale, no wiesz, to co się zawsze mówi w takiej spowiedzi. Że mieszkali razem. Że współżyli przed ślubem." Co to znaczy "mówi się ZAWSZE"? Skąd w ogóle takie informacje? Skąd znajomość sekretów duszy wszystkich katolików? Bo ja nikomu do łóżka nie zaglądam więc nie miałbym odwagi wygłosić sądu "wszyscy współżyją przed ślubem". A jeżeli chodzi o wspólne mieszkanie to znam wiele par, które wprowadziły się do wspólnego "M" dopiero po wypowiedzeniu sakramentalnego "tak".
 
Bohaterka z opowieści, która i mieszkała, i współżyła przed ślubem, przyznała się do tego spowiednikowi (w opinii pani, która opowiadała historię był to czyn zasługujący na co najmniej odznaczenie państwowe). A ten bezczelny typ nie zrobił tego co powinien. Bo przecież powinien albo udać, że nie słyszy (ksiądz taktowny), albo przytoczyć jakiś sprośny żart (ksiądz luzak), albo powiedzieć "Ważne, że się kochacie" (ksiądz, a jednak ludzki człowiek). W najgorszym przypadku, tuż przed rozgrzeszeniem, mógłby wyrzucić z siebie parę zdań zrzędzenia o tym co Kościół ma do powiedzenia w kwestii bliższych kontaktów damsko - męskich (ksiądz służbista - ma swoje przepisy i ma obowiązek o nich powiedzieć). No ale żeby robić problemy, mówić że nie spełnia się warunków do rozgrzeszenia?!
 
Bardzo charakterystyczne są też w przytoczonej wypowiedzi dwa ostatnie pytania: "To co, w ogóle do spowiedzi nie chodzić? Czy nie mówić księdzu prawdy?" To są dwa pomysły na księdza, który robi jakiekolwiek problemy w czasie spowiedzi. Niestety, widać tu zupełne skupienie na własnej osobie. Nie ma w ogóle myśli w stylu: "A może zastanowić się nad swoim postępowaniem? A może rzeczywiście coś jest nie tak?" Tu jest z góry przyjęte założenie "Ja jestem w porządku. To ten ksiądz jakiś dziwmy. To w samej spowiedzi jest coś nie tak. Lepiej zmienić księdza, lepiej nie powiedzieć wszystkiego. A w ogóle to nie wystarczy spowiedź powszechna?”
 
Spowiedź to uznanie własnej słabości, własnej ułomności, własnego grzechu. To spojrzenie w głąb swojego serca, co jest zadaniem bardzo trudnym. I wydaje się, że zadaniem niemożliwym do wykonania w ramach spowiedzi powszechnej. Dlatego ja preferuję spowiedź indywidualną.
 
Jacek Stojanowski