DRUKUJ
 
Mateusz Świstak
Słowo narzędziem kreacji
Wychowawca
 


„Na początku było Słowo”. Coraz mniej osób zdaje sobie sprawę z doniosłości tego stwierdzenia. Słowo traci na wartości na rzecz obrazu. Spada jego jakość i… szacunek do niego. Tymczasem słowo to jedno z najbardziej wyrafinowanych narzędzi, jakimi dysponujemy.
 
Dlaczego słowa?
 
Po pierwsze – słowo to abstrakcja. Kiedy mówię „zielony młotek”, to słuchacz zmuszony jest do wysiłku intelektualnego: wpierw musi przywołać w głowie obiekt o nazwie młotek, a potem pokolorować go na zielono. Gdyby ten sam przedmiot leżał przed nami, to słuchacz mógłby się ograniczyć do przyjęcia tego faktu do wiadomości – „Ok., widzę”. Jeśli przykład z młotkiem nie był wystarczająco przekonujący, spróbujmy tak: Niziutki stolik, który przycupnął w kącie dość ciemnego pokoju. Na tym stoliku kraciasta cerata, na tej ceracie zielony talerzyk, na tym talerzyku dwa chrząszcze kłócące się o ostatni okruch pozostały po uczcie rozbrykanego kucyka, jeden z chrząszczy cały zapłakany.
 
Po drugie – słowa pociągają za sobą słowa. Opis można rozwijać, doprecyzowywać, zmieniać, umieszczać w kontekście, bawić się nim jak klockami. Do tego słowa rozłożone są w czasie. Każde z nich odkrywa nowy fragment rzeczywistości, zmienia nasycenie światła, kształt, czasem nawet miejsce zabawy. Pokazanie obrazka kończy przygodę komunikacyjną. „Widzę” – i już. Słowo to milion możliwości; gotowy wizerunek, to możliwość tylko jedna z miliona.
 
Po trzecie – słowo kreuje. Dzięki słowom nawet najmniej zdolne dzieci są zdolne wykreować nawet najbardziej fantastyczne światy. Nie muszą umieć rysować, nie muszą umieć ładnie pisać. Wystarczy, że powiedzą: Słońce schowało się do dziupli wielkiej brzozy... I właśnie powstał piękny, poetycki, wyjątkowo sugestywny obraz. Wykorzystanie słów jest najszybszym dostępem do Sztuki (wielka litera nieprzypadkowo).
 
Po czwarte – język to podstawowe i najskuteczniejsze narzędzie komunikacji. Jedni lepiej zapamiętują przez słuch, inni są wzrokowcami, jeszcze inni kinestetykami, jednak przychodzi chwila, kiedy swoje rozumienie świata trzeba przekazać innym. Wtedy, niezależnie od naszego głównego kanału percepcyjnego, w pierwszym odruchu użyjemy słów. Umieć nazywać – to siła słów. Nazwać przedmioty, emocje. Nazwać to, co słyszymy, nazwać swój ruch, swoją radość, swoje wątpliwości. A słowa poniosą to dalej i nasza radość, nasz ruch i emocje popłyną od osoby do osoby… w ten sposób pozostaną żywe.
 
Kreacja i komunikacja
 
W swoich wędrówkach przez przedszkola jako „opowiadacz baśni” zauważyłem, że słowa czarują. Nie czarują piękne stroje, wymyślne choreografie – czarują słowa i opowieści, które te słowa ze sobą niosą. Dlaczego? Bo słowa są dynamiczne. Dziecko patrząc na najbardziej pstrego klowna zacznie się nudzić po kilku minutach, jeśli ten klown nie będzie się poruszać. Książeczki z kolorowymi ilustracjami po jednym przejrzeniu idą w kąt. Kiedy jednak dodamy do klowna słowa, a do książeczki historię, dzieciaki będą chciały wracać do niej raz za razem.
 
Słowa są jak karty z niespodziankami. Mówiąc, odkrywamy jedną po drugiej, a dzieci czekają na to, jaka będzie następna karta. Można je modulować – czasem zaskoczyć, przestraszyć, czasem rozśmieszyć. Wystarczy odkryć odpowiednią kartę. Odpowiednie wyczucie nastroju grupy, czy też pojedynczych uczestników zajęć jest zadaniem narratora. Dzieci czekają.
 
Cudowne w opowieściach jest to, że rozpoczynają się one tam, gdzie zazwyczaj dzieci znajdują swoją normalność. Słowa używane są przede wszystkim do komunikowania rzeczy: „Zjedz obiad!”, „Nie rób tego!” „Ubierz się, proszę” itd. Słowa mają moc przerzucenia mostu pomiędzy tym, co normalne i prozaiczne, a krainą, w której króluje dziecięca kreatywność. Granica pomiędzy codziennością a kreacją jest niezwykle cienka.
 
Bezpieczne narzędzie
 
Niektórzy obawiają się, że zbyt częste przekraczanie tej granicy sprawi, że dzieci „odkleją się” od rzeczywistości. Dlatego wszelkie próby tak zwanego fantazjowania są kwestionowane jako niepoważne. Tymczasem dzieci wiedzą dokładnie, gdzie jest rzeczywistość, a gdzie jej nie ma. Wiedzą, że wyobraźnia jest krainą absolutnie wszystkiego i że posługiwanie się nią jest po prostu przyjemne. Nie potrzebują wiarygodnych rekwizytów, żeby cieszyć się z gry słów. Wystarczy kawałek patyka, dwóch chłopców i już mamy wojnę, w której każdy z nich ginie dziesiątki razy, ale potem ożywa. Czy to niebezpieczne? Nie, bo ci dwaj chłopcy wiedzą, po której stronie granicy toczy się ich konflikt. To dla nich poligon, na którym rozwijają swoją kreatywność (choćby w dziedzinie forteli wojennych). Nie ma to jednak nic wspólnego z faktyczną nauką obsługi broni. Czy kiedy dziewczynki bawią się w dom, myślą o sobie „na serio” jako o matkach? Nie – dziewczynki doskonale zdają sobie sprawę z tego, że ich zabawa to tylko zabawa.
 
strona: 1 2