logo
Czwartek, 28 marca 2024 r.
imieniny:
Anieli, Kasrota, Soni, Guntrama, Aleksandra, Jana – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Wywiad z Gregiem Waltonem
Chcę, żebyś mi grał taką muzykę!
materiał własny
 


Chcę, żebyś mi grał taką muzykę!
Z Gregiem Waltonem rozmawiał  ks. Dariusz Iwański

Ks. Dariusz Iwański: Z tego, co mówisz o sobie, wydaje się, że bardziej jesteś apostołem niż

Greg Walton: To prawda. Tak to można rozumieć. Jako bardzo młody człowiek usłyszałem powołanie, żeby iść i głosić Ewangelię. Nie wiedziałem jak to robić, nie miałem zielonego pojęcia... byłem przerażony! Potem jeszcze Bóg wskazał mi narzędzie, przy pomocy którego miałem to robić. Tym narzędziem jest muzyka.  

D.I.: Nie wszystkim się zdarza usłyszeć w młodym wieku podobne wezwanie. Pamiętasz jak to się zaczęło?

G.W.: Pamiętam dokładnie. Pewnego dnia moja starsza siostra, wówczas studentka, przyjechała do domu i przed całą rodziną opowiedziała jak zagubiła się w świecie ciemności i cudem została z niego wyrwana. Jak się okazało, dość długo zajmowała się magią, okultyzmem, zażywała kokainę itd. "Wszystko to jednak nic w porównaniu z miłością, jaka mnie dotknęła!" - powiedziała. "Całe swoje życie oddałam Chrystusowi i jestem wolna!" Ten dzień był naprawdę decydujący. Byłem prawie naocznym świadkiem wielkiej, duchowej walki jaka stoczyła się w jej duszy. Wielkie, ponadnaturalne sprawy rozgrywały się na moich oczach i myślę, że to pozwoliło mi dopiero dojrzeć całą przepaść królestwa ciemności i cudowny smak zwycięstwa nad nimi w imię Jezusa. Wtedy zaczęła się moja przygoda z Jezusem.

D.I.: Ale Tobie podobne nawrócenie nie było przecież potrzebne...

G.W.: Wiesz, św. Ambroży powiedział, że w życiu chrześcijanina istnieją dwa rodzaje nawróceń. Pierwsze - "przez wodę", a drugie - "przez łzy". Chodzi oczywiście o wodę chrztu i łzy skruchy. Powiedziałbym, że moje nawrócenie "przez łzy" dokonało się zaraz po tym wydarzeniu z moją siostrą. Byłem wtedy w szkole średniej. Zacząłem nagle bardzo interesować się moją wiarą. Prosiłem różnych ludzi o pomoc w czytaniu, studiowaniu i rozumieniu Biblii. Zafascynowałem się Pismem św. i naprawdę byłem niesłychanie głodny Boga.  

D.I.: Rozumiem, że ta "fascynacja i głód" są dla Ciebie ciągłą inspiracją...

G.W.: Tak chyba trzeba to określić.

D.I.: Ale mówienie ludziom, zwłaszcza młodym, to bardzo trudna sprawa, nie sądzisz? Jak sobie z tym radzisz?

G.W.: Na pewno nic nie zmieniam! Wiesz, wydaje mi się, że wystarczy tylko mówić o Bogu, Kościele, Biblii, Tradycji w trochę inny sposób. Chodzi o to, aby pokazywać te rzeczy w innym świetle, tak aby one nabrały rumieńców. Świetną pomocą jest tu muzyka.

D.I.: No właśnie, porozmawiajmy trochę o muzyce. Jak zaczęła się Twoja przygoda z nią?

G.W.: Od kiedy siebie pamiętam, zawsze widzę się z gitarą. Wszystko jedno gdzie, na imprezach u znajomych, spotkaniach, festynach po prostu wyciągałem gitarę i grałem te swoje piosenki. Zawsze był w nich jakiś pozytywny przekaz, najczęściej chrześcijański. Wówczas jednak nie znałem jeszcze pojęcia muzyka chrześcijańska, chrześcijański rock. Aż tu kiedyś, kilkoro przyjaciół, którzy już wiedzieli na ten temat mówią mi: "hej, facet, to jest super, to co grasz!" Potem podpowiedzieli mi także, żebym sobie posłuchał jednego czy drugiego artysty. Wówczas zdałem sobie sprawę, że istnieje cały świat muzyki, o którym dotąd nie miałem pojęcia. To było jak olśnienie! Od tego momentu zaczęło się na dobre. Poczułem się, jakby Bóg wylał na mnie kubeł zimnej wody i powiedział: "chcę, żebyś poszedł i nauczał; chce, żebyś mi grał taką muzykę!" Gotów byłem się z Nim kłócić: "Co?! Ja?! Znając zaledwie kilka akordów na gitarze, ja mam się zająć robieniem muzyki chrześcijańskiej?!"

D.I.: No i jak sobie z tym poradziłeś?

G.W.: To nie ja, to On sobie ze mną poradził. Bóg mnie po prostu przemienił. Wiesz, kiedy On ci daje powołanie, a Ty je przyjmujesz, to wówczas On naprawdę przemienia Cię i uzdalnia do zrobienia tego, czego żąda. Po prostu wziąłem gitarę do ręki i zacząłem grać, ale nie tylko. Zapisałem się na studia na uniwersytecie Illinois-Champaign i zdobyłem wykształcenie w dziedzinie edukacji muzycznej. Zaraz potem zostałem zatrudniony w rodzinnej parafii na przedmieściach Chicago, jako "music director" (animator muzyczny).

D.I.: W naszym kraju to jeszcze dość egzotyczne zajęcie. Na czym polegała Twoja praca?

G.W.: Cóż, w parafii, prowadziłem równocześnie... 6 chórów. Ponadplanowo opiekowałem się jeszcze jednym chórem Gospel. W czasie weekendów, natomiast, bardzo często wyjeżdżałem na różne występy w parafiach, na młodzieżowych meetingach, na różnego typu spotkaniach ewangelizacyjnych. Tam tak naprawdę mogłem się realizować, gdy chodzi o głoszenie Ewangelii. Z czasem jednak taki stan rzeczy zaczął mi ciążyć i zrezygnowałem z zajęć w parafii, żeby całkowicie oddać się mojemu głównemu powołaniu.

D.I.: Zaraz wtedy powstał Twój pierwszy album?

G.W.: O nie, nie! Nie tak od razu! Moja pierwsza płyta ukazała się dwa lata później. Właściwie złożyły się na nią dość stare piosenki. Pochodziły one z okresu od 15 do 25 roku mojego życia. One wszystkie jakoś tam opowiadają o mojej drodze wiary. Mówią o wzlotach i upadkach. Tych ostatnich doświadczyłem zwłaszcza w czasie studiów w Illinoi. Wiesz, ja naprawdę miałem mnóstwo wątpliwości, do tego dochodziły wyzwania związane ze współczesną filozofią, wciąż rodzące, a pozostające bez odpowiedzi pytania o sens itd. Piosenka "Life in the Sun", która znalazła się na moim debiutanckim albumie, została napisana przez jednego z moich kumpli ze studiów, po tym jak wspólnie doszliśmy do konkluzji, że: "Jezus jest Drogą, Prawdą i Życiem". Nie chodziło o jakieś tylko banalne hasło, ale o rodzaj wykrzyczenia radości, jaka zrodziła się pod wpływem tego, co powtórnie odkryliśmy i powtórnie zaakceptowaliśmy w naszym duchowym życiu.

D.I.: Wróćmy jeszcze na chwilę do kwestii muzyki i przepowiadania. Powiedziałeś, że nie chcesz nic zmieniać - ale jednak już zmieniłeś sposób, tradycję głoszenia. Przecież nie wszystkim głosicielom zdarza się grać muzykę rockową, w kontekście ewangelizowania...

G.W.: Cóż..., ja mocno wziąłem sobie do serca słowa Jana Pawła II o potrzebie głoszenia Ewangelii przy wykorzystaniu rozmaitych metod i środków, właściwych współczesnemu człowiekowi. Muzyka jest na pewno jednym z takich narzędzi. Właściwie, to wydaje mi się, że to co robię, nie jest tak naprawdę nowe. Bach, na przykład, brał ludowe melodie z pubów i tawern, i przerabiał je na hymny wielbiące Boga. W tamtym czasie również na pewno byli ludzie, którzy uważali, że to niepotrzebne zmiany stylu, nowinkarstwo, ale dziś już chyba nikt nie ma wątpliwości, że to opatrzność Boża tak pokierowała.

D.I.: Jaka zatem jest Twoja muzyka?

G.W.: Ciągle się rozwijam, więc i muzyka nieco się zmienia, chociaż nie bardzo. Na pierwszej płycie słychać dużo klimatów, które jakoś odzwierciedlają moje fascynacje "heartland rockiem". Moimi wzorami, gdy chodzi o muzykę, są Tom Patty i Sheryl Crow. Mam wciąż wielki sentyment do brzmień akustycznych. Co ciekawe, pierwsze doświadczenia w tym względzie zdobywałem grywając na mszach. Kolejna płyta - "Spirit of Fire", zawiera piosenki nieco mniej skomplikowane, gdy chodzi o warstwę muzyczną i liryczną, ale chyba nie mniej dynamiczne, gdy chodzi brzmienie i przekaz. Jest dlatego inna, ponieważ większość utworów i muzyka zostały właściwie w całości napisane przez Mike'a Harrisiona, który pisze teksty i komponuje muzykę uwielbienia. Musiałem więc dopasować się do jego sposobu ekspresji, wyrażania się, ale było to arcyciekawe doświadczenie. "Spirit of Fire" - czyli Duch Ognia, to to, co chciałbym, aby pozostało w sercach, wszystkich, którzy mnie słuchają. Chodzi o ogień, który wypala indyferentyzm i prowadzi do radykalnej akceptacji i przeżywania Chrystusowego wołania do świętości.

D.I.: Mówienie o świętości w naszych czasach kojarzy się niektórym z fanatyzmem, nie sądzisz?

G.W.: Myślę, że chodzi tu o radykalizm, który należy odróżnić od fanatyzmu. Doskonale pasują tu słowa z Apokalipsy, w których Jezus zwraca się do kościoła w Laodycei: "Ponieważ nie jesteś ani gorący, ani zimny - a tylko letni, przeto wypluję cię z moich ust!" Niestety martwię się widząc czasem, że świat jest właśnie strasznie letni... Wielu nie traktuje już na serio piekła ani nieba. W postępowaniu dominuje relatywizm. Chrystus pogardza takim stanem. Co ma na myśli mówiąc o byciu letnim albo gorącym? To mianowicie, że powinniśmy być radykalni. Kiedy zbliżasz rękę do płomienia, to wiesz, że jest to płomień, bo jest gorący. Jeśli wkładasz rękę do zimnej wody albo dotykasz lodu, wiesz że to zimna woda albo lód, bo dostajesz dreszczy. Coś co jest pomiędzy, na nikim nie zrobi wrażenia, nikt nie poczuje różnicy. Tak więc ja uważam, że jestem powołany to tego, aby być gorący i zimny tzn. radykalny. Wszystko to, aby - mam nadzieję - ludzie posmakowali tego i powiedzieli: "kurcze, to jest prawdziwe, tu nie ma lipy, to jest coś innego!" A potem, aby postarali się przeżywać swoje życie w podobny sposób.

D.I.: Wiem, że swoją misję specjalnie adresujesz do młodych...

G.W.: Na moich koncertach jest właściwie cały przekrój wiekowy - od osesków, do dziadków... ale to prawda, że mam specjalny sentyment do młodzieży. Moje własne nawrócenie dokonało się wówczas, kiedy byłem nastolatkiem. Myślę, że okres szkoły średniej to dla każdego młodego człowieka bardzo decydujący moment w życiu. Wtedy tak naprawdę decyduje się, jakimi będziemy ludźmi, jakimi chrześcijanami. Dlatego uwielbiam rozmawiać z młodzieżą, zmuszać ich do myślenia, żeby zobaczyli i doświadczyli we własnym życiu, że chrześcijaństwo to nie tylko część naszej kulturowej tożsamości, ale to coś żywego! Ja sam tego doświadczyłem, więc o tyle bardziej jestem wiarygodny w tym co mówię. 

D.I.: Dziękuję za rozmowę i do zobaczenia w Polsce!

rozmawiał: Ks. Dariusz Iwański

Wywiad został przeprowadzony w maju 2003 r.
Więcej informacji o koncertach w naszym newsie:
http://www.katolik.pl/index1.php?st=news&id=96

 
Zobacz także
Sławomir Rusin, Marcin Jakubionek
To prawda, w naszych czasach próbujemy wszystko analizować, sprowadzać do poziomu konkretu, ale uczymy się również interpretować głęboki sens narracji symbolicznych, jakimi są właśnie baśnie. Pierwotne myślenie, wspólne człowiekowi prehistorycznemu i współczesnemu, który głębiej doświadcza rzeczywistości, ma naturę symboliczno-obrazową. 

Z dr. Zenonem Waldemarem Dudkiem, psychiatrą, psychoterapeutą, rozmawiają Sławomir Rusin i Marcin Jakubionek
 
Antoni Rachmajda OCD
Na samym początku mamy więc problem: czy można zyskać przyjaźń za coś? Za jakąś wartość, choćby to były szparagi, czy raczej - za okazaną jakość? Oczywiście płynne to terminy - jakość, wartość…Trudno wierzyć, że dla Św. Teresy wartość kilku szparagów była wystarczającym dobrem za przyjaźń. Ale za gotowość oddania ich, podzielenia się nimi? W to wierzę chętnie...
 
Marta Kopczyńska
Moje dojrzewanie do macierzyństwa rozpoczęło się już… w dzieciństwie, w domu rodzinnym. Urodziłam się i dorastałam na wsi. Byłam najstarsza z rodzeństwa. Mój dom to była jedna izba dla nas i wspólna sień z rodziną stryja. Do dziś zastanawiam się, jak to było możliwe, że w tej niewielkiej przestrzeni toczyło się szczęśliwe życie ośmiu osób - rodzice, babcia, pięcioro dzieci...
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS