Autor: Kamila (---.dynamic.chello.pl)
Data: 2018-07-04 21:38
Czuję bezsens ludzkiej egzystencji, a nie potrafię już chyba wierzyć, że istnieje ktoś taki jak Bóg...
Wychowałam się w bardzo religijnej rodzinie. Moja mama jest fanatyczką religijną, także całe życie tylko słyszałam ile muszę się modlić. "Chcesz mieć dobre oceny - módl się, pokłóciłaś się z koleżanką - módl się to się pogodzicie, coś cokolwiek Ci nie wyszło - módl się..." Dodatkowo wszędzie widziała znaki okultystyczne, ciągle czytała książki na ten temat i wszystkie moje rzeczy sprawdzała, czy czasem nie mam nigdzie żadnych znaków. Sama przez całe dzieciństwo byłam wszystkim zestresowana i zanim cokolwiek kupiłam musiałam dokładnie sprawdzić, czy nie ma żadnych znaków okultystycznych, bo o opętaniach też mi bardzo dużo opowiadała i gdy już miałam 11 lat nie spałam ze strachu po nocach. Z jakimkolwiek problem nie przyszłam, to jej odpowiedź brzmiała "módl się, ja też się będę za Ciebie modlić", zazwyczaj te modlitwy nie przynosiły żadnych efektów, a ja tylko czułam po prostu przymus modlenia się, bo jako dziecko nie potrafiłam sobie radzić z wieloma problemami, a lekarstwem na wszystko według mojej mamy był Bóg i modlitwa.
Cały dom mieliśmy obłożony obrazkami świętych, wszędzie same ołtarzyki, moja mama mówiła 4 różańce dziennie i z 50 innych modlitw, dzwoniła do katechetek żeby tłumaczyły dzieciom, że teoria Darwina jest nieprawdziwa i mi ciągle też to powtarzała, żebym nigdy nie uwierzyła w to, że człowiek pochodzi od małpy. W ogóle należała do kilku wspólnot i na tym toczyło się jej życie.
Teraz jestem dorosła, wątpliwości co do istnienie Boga, miałam już od dziecka, bo nawet nie wiedziałam kim jest Bóg, ale znałam wszystkie modlitwy. Chociaż miałam kilka takich epizodów w życiu, kiedy naprawdę wierzyłam w Boga. Poszłam na studia i przestałam się ograniczać, że jak obejrzę jakiś film, to mnie diabeł opęta. Studiuję kierunek związany z fizyką, interesuję się odkryciami naukowymi, filozofią i po prostu myśląc logicznie doszłam do wniosku, że nie ma Boga, a moja mama co jest smutne, jest po prostu ograniczona. Chociaż mimo to i tak ją bardzo kocham, bo wiem że ona też nie miała łatwo w życiu, dzięki religii jakoś jej życie się odmieniło.
W Biblii jest wiele nieścisłości, Kościół ciągle to interpretuje, tak żeby to dostosować do dzisiejszych czasów, wydaje mi się, że nawet jakby nauka znalazła dowód na to, że Bóg nie istnieje - to Kościół i tak by w to nie uwierzył. Ludzie potrzebują religii, potrzebują Boga, a inna religia już nie powstanie. Każda cywilizacja opiera się na religii. Wydaje mi się, że ludzie po prostu nie mogą się pogodzić z tym, że ludzka egzystencja jest bezsensowna, że cierpienie nie ma głębszego sensu, więc szukają sensu w religiach.
Ponadto czytając Pismo Święte mam wrażenie, że Bóg nie jest wcale taki dobry, zwłaszcza w ST. Raz jest dobry dla ludzi, za chwilę zsyła na nich jakieś nieszczęścia, zakłada się z diabłem, za chwilę znowu jest dobry, Poza tym Bóg podobno zna ludzi, więc dlaczego zsyła niektórych na wieczne potępienie za jakieś ich marne życie na ziemi, za to że w niego nie uwierzyli, czy nie żyli według Jego przykazań?. Wszystko jest tłumaczone grzechem pierworodnym, ale czym był ten grzech pierworodny, skoro w Biblii nic nie można traktować dosłownie?
W dodatku patrząc na odkrycia choćby na to, że wszechświat jest nieskończenie wielki (przynajmniej z naszej perspektywy) to dlaczego Bóg umieścił tę planetę w takim miejscu, że nawet jej daleko do centrum naszej galaktyki, a we wszechświecie znaczy mniej niż pyłek kurzu? Nasze słońce jest jedną z miliarda gwiazd w naszej galaktyce, a galaktyk jest miliardy. Zakładając, że prawdopodobieństwo powstania takiego życia jak nasze wynosi nawet 1/do nieskonczoności to i tak wydaje mi się bardziej prawdopodobne (w nieskonczonym wszechswiecie),że powstało z przypadku niż to że Bóg stworzył Ziemie i umiłował tak na niej człowieka. Ziemię, która jest pyłkiem w tym wszechświecie...
Rozmawiałam nawet z księżmi o moich wątpliwościach, ale zazwyczaj w pewnym momencie odpowiadają, że trzeba ufać, ale jak? Skoro mój umysł mi nie pozwala.
Znam wielu ludzi, którzy po prostu nie wierzą i nie robi to na nich wrażenia. Ja nie potrafię tak po prostu przestać wierzyć, całe moje życie było związane z religią, czuję strach przed tym, że jak się jednak okaże, że Bóg jest, to po śmierci będę w piekle, poza tym dopada mnie taka pustka, bezsens życia jak myślę, że to całe życie jest naprawdę bezsensowne, nic nie znaczące, że śmierć to koniec wszystkiego. Sama wolałabym chyba zrobić sobie jakiś ołtarzyk i siedzieć przed nim przez całe dnie i w ślepo wierzyć i się modlić, niż zostać tak sama, z poczuciem samotności, bezsensu i pustki...
Może ktoś wie, gdzie mogę znaleźć jakąś pomoc? Nie wiem, czy próbować ratować moją wiarę, czy po prostu dać sobie spokój z tym?
|
|