logo
Czwartek, 28 marca 2024 r.
imieniny:
Anieli, Kasrota, Soni, Guntrama, Aleksandra, Jana – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Monika Odrobińska
Miłosierdzie i gniew
Idziemy
 


Bóg okaże nam miłosierdzie dopiero wówczas, kiedy naprawdę chcemy odwrócić się od naszych grzechów – o wprowadzaniu miłosierdzia w czyn z o. Jackiem Salijem OP rozmawia Monika Odrobińska

Czym jest miłosierdzie?
 
Miłosierdzie to najpierw sam Bóg. Albo powiedzmy to inaczej: miłosierdzie jest to jedno z najpiękniejszych imion Boga. W nim najpełniej wyraża się Boża wszechmoc. Kiedy Bóg ogarnia swoim miłosierdziem choćby tylko jednego grzesznika – twierdził św. Tomasz z Akwinu – dokonuje się większe dzieło Bożej wszechmocy niż wtedy, kiedy On cały świat powoływał do istnienia.
 
To dlatego trudno mówić o Bożym miłosierdziu bez Jezusa Chrystusa. Bulla Misericordiae vultus papieża Franciszka zaczyna się od zdania: „Jezus Chrystus jest obliczem miłosierdzia Ojca”. Bo to przecież oczywiste, że w swoich przypowieściach o synu marnotrawnym czy o zagubionej owieczce chciał On nam przekazać prawdę o Bożym miłosierdziu. Swoją dobrocią, jaką okazywał konkretnym ludziom – kiedy przygarniał celników i grzeszników, kiedy na krzyżu modlił się nawet za swoich morderców – Jezus objawiał nam, że Bóg nas wszystkich bez wyjątku chce objąć swoim miłosierdziem.
 
Pierwszym z sześciu grzechów przeciwko Duchowi Świętemu jest „zbytnia ufność w miłosierdziu Boskim”. Można ufać „za bardzo”?
 
Nie tyle zbytnie, ile fałszywe liczenie na Boże miłosierdzie. Bo czy ja naprawdę szukam Bożego miłosierdzia, skoro nie zamierzam porzucić moich grzechów? Apostoł Paweł napisał, że „Bóg nie pozwoli z siebie szydzić” (Ga 6, 8). Szydziłbym sobie z Boga i z Jego miłosierdzia, gdybym czynił zło, z góry licząc na to, że pójdę do spowiedzi i poproszę o rozgrzeszenie. Miłosierdzie Boże naprawdę jest nieskończone, Bóg gotów jest przebaczyć nawet matkobójcy. Choćby wasze grzechy były czerwone jak szkarłat, tzn. nawet gdyby wasze sumienia były splamione niewinną krwią – czytamy u proroka Izajasza (1, 18) – jak śnieg wybieleją. Ale jeśli dopuszczam się czynów niegodziwych, bo przecież mogę później się z nich wyspowiadać – jestem wówczas jednym z tych bezbożników, którzy naigrawają się z Bożego miłosierdzia. Bóg okaże nam miłosierdzie dopiero wówczas, kiedy naprawdę chcemy odwrócić się od naszych grzechów.
 
„Nie odwracaj twarzy od żadnego biedaka, a nie odwróci się od ciebie oblicze Boga” – czytamy w Księdze Tobiasza (Tb 4, 7-11). Jak spełniać uczynki miłosierdzia względem ciała, gdy naokoło taki ogrom biedy?
 
Przypomina mi się opowieść o staruszku, który szedł brzegiem morza i wrzucał do niego z powrotem te żyjątka, które woda wyrzuciła. Ktoś próbował go zniechęcić: „Przestań, i tak nie uratujesz wszystkich”. On na to: „Ale te, które wrzucę do wody, będą żyły”. Nie zbawimy świata od nędzy, ale możemy się przyczyniać do tego, by jej było mniej.
 
Czymś niezmiernie ważnym jest uszanować godność tego, komu staram się pomóc. Kardynał Ratzinger przypomniał niezwykłą przygodę, jaka kiedyś zdarzyła się Rilkemu. Codziennie przechodził obok kobiety, której do kapelusza wrzucano miedziaki. Żebraczka zawsze siedziała w całkowitym bezruchu, jakby pozbawiona duszy. Pewnego dnia Rilke podarował jej różę. I w tym momencie twarz starej kobiety rozkwitła. Poeta po raz pierwszy zobaczył, że również ona potrzebuje ludzkiego ciepła. Uśmiechnęła się, potem znikła, nie żebrała przez osiem dni. Otrzymała coś więcej niż pieniądze.
 
Jednak spotykamy się także z wyłudzaniem pomocy przez tych, którzy tak naprawdę jej nie potrzebują.
 
Zjawisko to znane jest nawet w przyrodzie. Biolog noblista Konrad Lorenz opisał gatunek pasożytów żyjących w mrowiskach. Są one znacznie większe od mrówek, ale nauczyły się domagać pożywienia w sposób charakterystyczny dla mrówczych „niemowląt” – i dorosłe mrówki rzeczywiście je karmią, chociaż w wyżywienie takich gigantów muszą wkładać bardzo wiele wysiłku.
 
Żerowanie na miłosierdziu, które jest przeznaczone dla ludzi naprawdę potrzebujących, było problemem już dla starożytnych chrześcijan. Oto zapis z roku mniej więcej 220: „Zaprawdę szczęśliwy ten, kto sam daje sobie radę i nie obciąża własną osobą przytułków dla sierot, wdów i obcych przybyszów. Biada natomiast takim, co mają, a jednak wyłudzają jałmużnę lub też korzystając z niej, mimo iż sami mogliby sobie radzić. Bowiem każdy, kto bierze, będzie musiał w dzień Sądu zdać przed Panem Bogiem rachunek, dlaczego brał. Oczywiście, jeśli brał wsparcie, bo był małoletnim sierotą albo niedołężnym staruszkiem, albo człowiekiem wyczerpanym chorobą lub obarczonym licznym potomstwem, to zasługuje nawet na szacunek: stanowi on bowiem jak gdyby ołtarz, na którym składa się ofiary Bogu, i jako taki będzie kiedyś przez Boga uhonorowany. Nie za darmo zresztą brał, lecz modląc się gorliwie na intencję ofiarodawców, płacił im po prostu za jałmużnę swymi modlitwami, ile tylko mógł. Takich ludzi Bóg obdarzy szczęściem w życiu wiekuistym. Natomiast oszuści, którzy mimo że mają, jednak biorą, albo leniuchy, którzy zamiast pracować na własne utrzymanie i wspomaganie bliźnich, wolą raczej żyć z zapomogi, zdadzą kiedyś rachunek ze swego postępowania, gdyż przez nie uszczuplali zasoby przeznaczone dla ludzi naprawdę potrzebujących” (Didascalia, 17).
 
Spowiednicy sugerują czasem, by dać te dwa złote żebrakowi. My jednak czujemy, że nie do końca o to chodzi. Z drugiej strony przysiąść na ławce, porozmawiać z każdym z nich czy pomóc im bardziej niż przez te dwa złote nie sposób. Jak z tego wybrnąć?
 
Podać pomocną rękę choćby tylko jednemu potrzebującemu to jednak coś więcej niż deklaratywnie kochać całą ludzkość. A mówiąc krótko: nie ma co zamartwiać się potrzebami moralnej odbudowy świata, kiedy ktoś obok chce popełnić samobójstwo.
 
No właśnie – uczynki miłosierdzia wobec duszy: grzesznych upominać, nieumiejących nauczać, wątpiącym dobrze radzić. Nakazy te współczesnym językiem nazwalibyśmy „niepoprawnymi politycznie”, a osoby je wypełniające – „nietolerancyjnymi”, i często je omijamy. Czy takie „niepełne miłosierdzie” jest jeszcze miłosierdziem?
 
Żebyśmy przynajmniej starali się nie zamykać przed tymi, którzy gotowi są przyjąć nasze wsparcie! Przypomnijmy sobie tamten cud, kiedy Pan Jezus uzdrowił niewidomego w dwóch etapach (Mk 8, 22-26). Początkowo widział on ludzi, jakby to były drzewa chodzące. Bo mogę mieć nawet wzrok sokoli, a zarazem być duchowo niewidomym. Taki człowiek nie widzi radości ani smutków swoich bliźnich, nie zauważa ich gorzkiej samotności, ich lęków ani zagrożeń, w jakich się znaleźli. Człowiek patrzy wtedy na ludzi, tak jakby oglądał drzewa; na ludzi i na drzewa człowiek duchowo niewidomy patrzy tak samo. Człowiek miłosierny stara się patrzeć na innych z miłością.

Jak chrześcijanin biorący udział w debacie publicznej ma postępować wobec osób go atakujących, np. wobec hejterskich wpisów w Internecie? Czy ma „cierpliwie znosić krzywdę” ze strony adwersarza?
 
To jest odrębny temat, o którym na pewno warto rozmawiać, ale może nie w związku z miłosierdziem. Toteż odpowiem nieco obok Pani pytania. Otóż podczas różnych prowadzonych przeze mnie dyskusji nieraz się zdarza, że ktoś radykalnie się ze mną nie zgadza. Nie lubię wchodzić w kłótnie, ponieważ w kłótni rzadko chodzi o prawdę. Toteż w takiej sytuacji wolę przyznać tej osobie jak najwięcej racji – nawet „nadinterpretując” jej wypowiedź na jej korzyść. Ufam, że dzięki takiej postawie i człowiek jest uszanowany, i do prawdy robi się nam obu chyba bliżej.
 
Rodzice mają ustawowy zakaz dawania dzieciom klapsów – w niektórych krajach z tego powodu dzieci mogą być im odebrane. Ale zostawmy ustawę. Czy miłosierdzie zakazuje klapsów, krzyknięcia czy wyrażenia gniewu?
 
Święty Augustyn był już biskupem, kiedy w swoich „Wyznaniach” zwierzał się, jak ciężkim przeżyciem były dla niego otrzymywane w szkole rózgi. Nie ukrywał też żalu do swoich rodziców, że bagatelizowali jego skargi na ten środek wychowawczy. Dzieci są niezwykle wrażliwe na ból, ale i na upokorzenie.
 
Nieco starszy od biskupa Hippony św. Jan Złotousty, autor pierwszego w piśmiennictwie patrystycznym pisma pedagogicznego, również bardzo ostrożnie wypowiadał się na temat karania dzieci: „Gdy zobaczysz, że dziecko przekracza nakaz, ukarz je, już to surowym spojrzeniem, już to energicznym upomnieniem, już to ostrą naganą podziałaj na jego ambicję, daj mu nadzieję nagrody. Nie karz często biciem i nie przyzwyczajaj się do tego sposobu wychowania. Dziecko ustawicznie bite uczy się gardzić biciem, a gdy to zajdzie za daleko, wszystko będzie daremne. Dziecko winno bać się, ale nie winno być bite; można mu grozić pasem, ale nie należy bić nim; i groźby nie należy w czyn wprowadzać. Nie powinno jednak dziecko wiedzieć, że grozisz tylko słowami, bo wtedy tylko jest groźba zbawienna, gdy dziecko wie, że będzie spełniona. Jeśli mały przestępca zauważy twój podstęp, będzie się śmiał z niego. Niech się boi bicia, ale niech nie będzie bity”.
 
Dzieci potrzebują i miłosierdzia, i granic. Jak to pogodzić?
 
Jeśli nawet mama czy tata zdecyduje się wymierzyć klapsa, trzeba to zrobić w taki sposób, ażeby dziecko czuło się jednak kochane. Ten klaps to sygnał: ciężko mi z tym, że cię uderzam, ale twoje zachowanie przekroczyło granice; zależy mi na twoim dobru i dlatego pokazuję ci te granice.
 
Co do gniewu: Jeżeli nad moim gniewem panuję i jeżeli staram się go przemienić w narzędzie miłości – mówiąc krótko: jeżeli jest on reakcją na zło w sytuacji, gdy inne reakcje zawiodły – da się go pogodzić z postawą miłosierdzia. Nie wolno jednak dać się gniewowi opanować. Jeśli sięgam po taką broń, to ja mam nią władać, a nie ona mną. I co najważniejsze: należy to czynić z myślą o dobru tego, wobec kogo ten gniew wyrażam.

Rozmawiała Monika Odrobińska
Idziemy nr 1 (535), 1-3 stycznia 2016 r.