logo
Czwartek, 28 marca 2024 r.
imieniny:
Anieli, Kasrota, Soni, Guntrama, Aleksandra, Jana – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Maria Teresa Trân Thi Lai-Wilkanowicz
Rozmowa o misjach
materiał własny
 


Rozmowa o misjach

wywiad z Marią Teresą Trân Thi Lai-Wilkanowicz, autorką książki "Z Wietnamu do Polski. Opowieść córki mandaryna"

Znak: Kiedy pierwsi misjonarze przybyli do Wietnamu?

Maria Teresa: W 1535 roku przypłynął do Wietnamu pierwszy misjonarz – Portugalczyk. W tym czasie byli już w Wietnamie Europejczycy, na przykład pewien Holender, który założył dobrze prosperującą fabrykę. W 1626 roku pojawił się bardzo ważny misjonarz, Alexandre de Rhodes, który opracował dostosowany do wietnamskiego języka łaciński alfabet. W tym czasie pracowali w Wietnamie jezuiccy misjonarze portugalscy i hiszpańscy, do których dołączyli Francuzi z Les Missions Etrangeres de Paris. W owym czasie wielu Wietnamczyków przyjęło chrzest, mówi się nawet o kilkuset tysiącach, ale nie wiadomo jakiego rodzaju były to nawrócenia, być może wywoływane chęcią uzyskania korzyści finansowych dzięki bliższej współpracy  z zagranicznymi kupcami.

Znak: Jakie znaczenie miało wprowadzenie łacińskiego alfabetu?

Maria Teresa: Bardzo duże. Na początek ułatwiało to znacznie ewangelizację. Ale pojawiły się też problemy: pierwsze tłumaczenia na wietnamski (także Biblii) bywały niezgrabne i gramatycznie niepoprawne, ale trudno je było poprawiać, bo często misjonarze sprzeciwiali się temu, obawiając się dalej idących żądań „wietnamizacji" zagrażającej francuskiej dominacji. W rezultacie utrwalił się jakiś „chrześcijański dialekt wietnamski", który utrudniał ewangelizację. Z drugiej strony alfabet ten znacznie ułatwił edukację, bowiem w początku XX wieku został wprowadzony do szkól jako obowiązkowy. Pojawiła się też literatura piękna pisana w tym alfabecie. W pierwszych powieściach, pisanych w nim przez wietnamskich pisarzy, pojawiają się nowe tony: ich bohaterami są osoby ludzkie, mające indywidualne dążenia do szczęścia, a nie tylko jako członkowie wspólnoty rozumianej po konfucjańsku.

Znak: A jakie znaczenie miały prześladowania chrześcijan?

Maria Teresa: Były one nieraz masowe: być może liczba męczenników sięga nawet  stu tysięcy. Byli poddawani rozmaitym torturom, ginęli w różny sposób: jednemu z mych przodków obcięto głowę, jego żona spłonęła żywcem, inni musieli chodzić po płonących węglach. Nie ma informacji o odstępstwach od wiary. Zatem zapewne sprawdzało się powiedzenie, że męczennicy są posiewem chrześcijan. Trzeba jednak również pamiętać, że niektórzy misjonarze ginęli nie jako chrześcijanie lecz jako sojusznicy rywali cesarza czy obcych potęg. Zresztą zapewne u niektórych ewangelizacja była złączona z misją cywilizacyjną i francuskim patriotyzmem.

Znak: Jak wielu było misjonarzy a jak wielu wietnamskich księży w czasach Pani dzieciństwa i młodości?

Maria Teresa: Trudno mi podać jakieś cyfry. Stykaliśmy się z jednymi i drugimi, częściej Wietnamczycy ciągnęli do mego Ojca, który był dla nich autorytetem, często więc nas odwiedzali – co budziło nieraz zazdrość misjonarzy, którzy z reguły byli wtedy proboszczami, Wietnamczycy zaś wikarymi. Miało to zresztą pewne aspekty nie tylko prestiżowe czy jurydyczne – proboszcz decydował o wszystkim - ale także finansowe. Parafie z reguły utrzymywały się z ryżowisk, ofiarowanych im przez bogatszych wiernych.

Znak: Czy misjonarze przyswajali kulturę wietnamską – „wietnamizowali się"?

Maria Teresa: Bywały wypadki bardzo głębokiego zaangażowania i dużych zasług dla wietnamskiej kultury. Na przykład ks. Leon Cadiere, etnolog z L’Ecole Française d'Extreme Orient, świetnie znający wietnamski i jego różne odmiany. Równocześnie jakoś czujący się „kolonialistą". Otworzył pracownię dla młodych dziewcząt, które wyrabiały wysokiej jakości stożkowe kapelusze, co im dawało zarobek i zabezpieczało przed moralnym upadkiem. Ale kiedy jakiś francuski funkcjonariusz odwiedzał tę pracownię, to dziewczęta musiały kłaniać mu się do ziemi, co kojarzyło się z oddawaniem niemal boskiej czci przodkom, a zatem wchodziło w sprzeczność z zasadą, że taka cześć należy się tylko Bogu.
Niektórzy misjonarze przyjmowali poziom życia swoich wietnamskich  wiernych, dzielili ich pożywienie i ubóstwo. Pamiętam też naszego proboszcza, który stał się przyjacielem, kimś z rodziny. Kiedy w szpitalu zbliżał się do śmierci, ojciec zaprowadził nas do niego, aby go pożegnać. Ale bywali także misjonarze, którzy traktowali Wietnamczyków, „tubylców" jako „byty niższe". I tak na przykład niektórzy proboszczowie nie pozwalali na kontakty swoich wietnamskich wikarych z wiernymi.

Znak: Jak kultura wietnamska przenikała w życie chrześcijan? Pani starała się działać w tym kierunku.

Maria Teresa: Szkoła w Dala do której uczęszczałam, została założona przez Kanoniczki św. Augustyna, które prowadziły bardzo wysoko cenione szkoły we Francji, Anglii, Belgii i Włoszech. Program był całkowicie francuski (niektóre nasze wypracowania były poprawiane przez paryskich nauczycieli). Nie był on w najmniejszym stopniu dostosowywany do warunków miejscowych, mimo że coraz więcej uczennic było Wietnamkami i niechrześcijanami (siostry dopiero po dziesięciu latach pobytu w Wietnamie zaczęły się uczyć wietnamskiego).
Uczennice były w praktyce zobowiązane do śpiewania po francusku chrześcijańskich modlitw i uczestniczenia w nabożeństwach. Z drugiej strony niektóre wietnamskie uczennice, mające obywatelstwo francuskie, były do tego stopnia wykorzenione, że już nie mówiły po wietnamsku. Ta sytuacja była dla mnie bardzo przykra, ale nie wiedziałam, co robić. Obawiałam się, że ta metoda jednoczesnego wykorzeniania i chrystianizacji da skutki odwrotne od zamierzonych. Zaproponowałam więc wprowadzenie wietnamskich chrześcijańskich pieśni religijnych, co zostało bardzo dobrze przyjęte przez uczennice, także niekatolickie, a również przez siostry. Pieśni wywoływały nawet łzy wzruszenia.

Znak: A skąd się wzięły te pieśni?

Maria Teresa: Była to przede wszystkim zasługa kanadyjskich redemptorystów, Którzy rzeczywiście „wtopili się" w społeczeństwo. Przyjęli oni zasadę, że każdy misjonarz musi najpierw mieszkać przez dłuższy czas w jakiejś rodzinie wietnamskiej, aby poznać język, życie codzienne i kulturę wietnamską. Po takim stażu ojcowie rzeczywiście bardzo dobrze mówili po wietnamsku, rozumieli Wietnamczyków, a ich kazania przyciągały bardzo wiele osób. Zostali uznani za „swoich", którzy także promują kulturę wietnamską. Niestety nie było ich wielu.

Znak: Kim byli autorzy tych pieśni?

Maria Teresa: Byli to wietnamscy katolicy, muzycy i literaci, którzy umieli treści chrześcijańskie wyrazić w wietnamskiej kulturze. Była to nowość na tle tradycyjnych pieśni, źle tłumaczonych z francuskiego. Oraz kazań francuskich misjonarzy, które nieraz budziły skrywany śmiech, zarówno wskutek nieprawidłowej intonacji (która może zmieniać znaczenie słów) jak i błędów gramatycznych, rozpowszechnionych wśród katolickich Wietnamczyków wskutek złych przekładów. A równocześnie ich słuchacze czuli się jak obywatele drugiej kategorii.

Znak: Czy w innych rodzajach sztuki, architekturze lub malarstwie, dochodziło do tego rodzaju syntezy?

Maria Teresa: Raczej w niewielkim stopniu, rzadko. Jest kilka udanych kościołów W północnym Wietnamie, bardzo ciekawy klasztor benedyktynów w Hue, cały drewniany. Ale to raczej wyjątki – najczęściej były to naśladownictwa neogotyku, jak na przykład nasz kościół „rodzinny", zbudowany przez moją babkę, gdzie są pochowani moi dziadkowie. A czasem taki nowy kościół kłócił się z krajobrazem, był sprzeczny z wymogiem harmonii, mającej także pewne religijne znaczenie. Trzeba tu dodać, że architektura wietnamska jest mało oryginalna, głównie wzoruje się na chińskiej, ale jej nie dorównuje. Moim zdaniem, najciekawszej architektury azjatyckiej trzeba szukać w Japonii. Podobnie z sakralnym malarstwem – mamy oczywiście „wietnamizowane" wyobrażenia Chrystusa czy Jego Matki, bardzo dla nas miłe, ale nie są to wielkie osiągnięcia artystyczne. Myślę, że nasz „geniusz" wyraża się w poezji, bo język temu sprzyja – bardzo melodyjny, zniuansowany, operujący sześcioma akcentami (to chyba rekord!) - oraz w muzyce, w pieśniach. Mamy na przykład bardzo piękne kolędy, zakorzenione w folklorze południowego Wietnamu.

Znak: Czy Europejczycy mogliby coś zaczerpnąć z tej kultury?

Maria Teresa: Niestety, dla Europejczyków język wietnamski jest bardzo trudny, Właśnie ze względu na jego melodyjność. Przykład: przełożony dominikanów w Sajgonie, paryżanin który ubierał się po wietnamsku, chodził w wiejskich sandałach, był wielkim znawcą Konfucjusza, ale nie był w stanie mówić po wietnamsku z poprawnymi akcentami, trudno go było zrozumieć. Chyba więc warto rozpowszechniać muzykę i poezję – w dobrych przekładach. Z drugiej strony trzeba wiedzieć, że Wietnamczycy bardzo dobrze śpiewają gregoriankę, może lepiej niż Europejczycy. Jest ona dla nich bardzo łatwa.

Znak: A jaka powinna być postawa misjonarzy wobec innych kultur?

Maria Teresa: Oczywiście najpierw trzeba poznać historię i kulturę kraju, w którym misjonarz ma pracować. Koniecznie szanować lokalne religie. Nie przenosić mechanicznie form pobożności z własnego kraju (wydaje mi się, że Polacy mają do tego skłonność). Próbować szczepić chrześcijaństwo we wnętrzu miejscowej kultury. A przede wszystkim dawać świadectwo autentycznego życia chrześcijańskiego – to podstawa wszystkiego. To moralność chrześcijańska przyciąga – na przykład w odniesieniu do małżeństwa i rodziny. Rodzina monogamiczna jest wielką wartością dla kobiet, łatwiej daje osobiste szczęście i poczucie wartości.

www.znak.com.pl

 
Zobacz także
o. Dariusz W. Andrzejewski CSSp
"Być misjonarzem to kochać całym sobą Boga aż do oddania - gdy to konieczne - własnego życia. Również w naszych czasach wielu misjonarzy i misjonarek - księży, osób zakonnych i świeckich - poniosło męczeństwo, dając w ten sposób najwyższe świadectwo miłości" - napisał w orędziu na 80. Światowy Dzień Misyjny papież Benedykt XVI. Tematem tegorocznego dnia misyjnego było hasło: "Miłość duszą misji"...
 
Michał Bondyra

Jeśli swoim życiem tu, na ziemi, odpowiemy na przykazanie miłości, jakie zostawił nam Chrystus, otwieramy się na łaskę Boga do czynienia dobra. Zmarli natomiast już tej możliwości nie mają. Nasze dobre uczynki na ziemi są jednak dostępne dla wszystkich w Kościele, który rozumiemy jako wspólnotę wiernych nierozerwalną nawet przez śmierć…

 

Z o. Karolem Milewskim, przeorem poznańskiego klasztoru oo. Karmelitów rozmawia Michał Bondyra

 
ks. Stanisław Cieślak SJ
Jego śmierć na bezludnej wysepce u bramy Chin ostatniego celu misjonarskiego, jaki sobie wytyczył nastąpiła 450 lat temu. Podczas agonii spoglądał na krucyfiks i zajęty był słodkimi rozmowami z Ojcem, Synem i Duchem Świętym oraz z niebieską Matką. Od dnia odprawienia Ćwiczeń duchownych pod kierunkiem Ignacego Loyoli aż do chwili śmierci ożywiało go zawsze pragnienie, aby pozyskać cały świat dla Jezusa...
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS