logo
Czwartek, 28 marca 2024 r.
imieniny:
Anieli, Kasrota, Soni, Guntrama, Aleksandra, Jana – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Costanza Miriano
Wyjdź za mąż i poddaj się. Ekstremalne przeżycia dla nieustraszonych kobiet
Wydawnictwo Esprit
 


To do kobiet należy – jest to wpisane w ich naturę – przyjęcie życia i pomaganie najbliższym, każdego dnia. Także wtedy, kiedy pokój dzieci po popołudniowych zabawach wygląda tak, że ma się ochotę walić głową w ich biurko… 
 
W tym zbiorze oryginalnych, błyskotliwych, ironicznych i rozśmieszających do łez listów Costanza Miriano pisze o miłości, małżeństwie i rodzinie. Żartobliwy styl, którym się posługuje, może przekonać i skłonić do przemyśleń nawet najbardziej opornych.
 
 

Wydawca: Esprit
Rok wydania: 2013
ISBN: 978-83-63621-42-1
Rodzaj okładki: Miękka
Ilość stron: 220

 
Kup tą książkę  
 
   

 
Szewc bez butów chodzi…
 
"Costanza, powiedz mi jeszcze raz, dlaczego powinnam wyjść za mąż. To już za piętnaście dni". Trzeba sięgnąć po słuchawkę. Ktoś ma nagłą potrzebę rozmowy. Trzeba umieścić puszkę z napojem w uchwycie (błogosławiony wynalazek z amerykańskich samochodów!). Trzeba sprzątnąć pestki mandarynki (mężu, obiecuję, że któregoś dnia przyniosę worek na śmieci i wszystko posprzątam, nawet papierki po czekoladkach Pocket Coffee). Trzeba w kilka sekund przemienić ten chlewik, mój samochód – schronienie tej niepoprawnej Oprah Winfrey dla ubogich, która ma zwyczaj jadać obiady na skrzyżowaniach bulwaru nad Tybrem – w dobrze się prezentujący salonik.
 
Piękno przyjaźni nie polega na tym, by mieć przy sobie kogoś, kto będzie miał odwagę powiedzieć ci wprost, że pasemka w kolorze zgniłej nieszpułki nie dodają ci uroku; kogoś, kto będzie się starał, całkiem szczerze zresztą, znaleźć rozsądne uzasadnienie, dlaczego musisz, naprawdę musisz kupić sobie kolejny, dziewiąty już naszyjnik z gagatu, (ponieważ idealnie uzupełni on twoją garderobę); kogoś, kto powie ci, jak doskonałego wyboru dokonałaś i jak świetnie sobie poradziłaś, no przecież nie można było przewidzieć, że grupa czternaściorga małych przyjaciół twoich dzieci, którą gościłaś u siebie, wymknie ci się nieco spod kontroli i dobierze się akurat do tych dwóch spośród wszystkich krzewów różanych, które zdołały zakwitnąć…
 
Nie o to chodzi. Ja osobiście koniecznie muszę mieć przyjaciół głównie dlatego, że dzięki temu mogę rozdawać rady, a to z kolei jest niezwykle przyjemne i satysfakcjonujące.
 
Rzecz w tym, że przyjaciołom, a dokładniej przyjaciółkom, mogę zawracać głowę tylko przez pewien ograniczony czas, dzięki czemu są one w stanie znieść większe natężenie mojego marudzenia.
 
Dzieci natomiast, do których jestem przyklejona niemal jak małża, na moje kazania reagują przełączeniem się na tryb off, patrzą na mnie, przypatrując się tak naprawdę mojemu kolczykowi w uchu­ i myślą o porywających przygodach X-Men, do których będą mogły powrócić, gdy tylko zakończę wreszcie dowodzenie im, jak wiele korzyści przynosi skrupulatna i systematyczna nauka.
 
Jeśli chodzi o mojego męża, jest on człowiekiem inteligentnym i szybko nauczył się odpowiadać mi: "Aha" albo "Naprawdę?", lub nawet: "Tak, ja też tak myślę" i "Oczywiście", niemal zawsze odpowiednim tonem, co pozwala mu przy minimalnym wysiłku symulować prowadzenie ze mną rozmowy. Gdy mam podejrzenia, że mnie nie słucha, mówię na próbę: "Kochanie, jestem znowu w ciąży". Jeśli reaguje na to swoim typowym, wyrażającym zaniepokojenie westchnieniem, oznacza to, że docierają do niego – nie wiem wprawdzie, jakim sposobem, ale jakoś docierają – zasadnicze treści mojego przekazu.
 
Moje przyjaciółki zaś, jak się wydaje, słuchają uważnie moich opinii, a nawet biorą je pod uwagę. Pewnie bardziej ze względu na sympatię do mnie niż ze względu na to, bym miała powiedzieć coś mądrego, z moim zacięciem psychologicznym godnym środkowego napastnika przebijającego się w pole karne. Owszem, nawet mnie zdarza się czasami powiedzieć coś mądrego, lecz bądźmy szczerzy: zwykle przez przypadek.
 
Zazwyczaj jednak moja odpowiedź na jakikolwiek dylemat jest jedną z następujących: to on ma rację; wyjdź za niego; zdecydujcie się na dziecko; ustąp mu; zdecydujcie się na drugie dziecko; przeprowadź się do jego miejscowości; wybacz mu; spróbuj go zrozumieć; zdecydujcie się w końcu na dziecko.
 
Dlatego też te koleżanki, które nie chcą słuchać podobnych rzeczy – a ja, jeśli się zaangażuję, powtarzam je zwykle z subtelnością godną betoniarki – znikają z pola moich radarów. Nie zniechęcam się łatwo, ale zwykle po trzynastu pozostawionych bez odpowiedzi mailach i po otrzymaniu czterech ziejących chłodem SMS-ów – zrozumiem.
 
Te zaś koleżanki, które mają podobne do moich poglądy w danej sprawie, lub też które, niezależnie od wszystkiego wciąż mnie lubią, nadal dzwonią. One… o tak, dają mi dużo satysfakcji.
 
Przyczyna tego, że tak często muszę mówić ci, mój mężu: "Wybacz na sekundkę, pożegnam się tylko z koleżanką i zaraz przyjdę", jest taka, że udzielanie rad jest, jak już powiedziałam, cudowne. Poza tym tylko w ten sposób można udawać, że ma się coś do załatwienia akurat w chwili, gdy dwaj synowie biją się rowerowymi bidonami o półcentymetrową głowę chłopka lego, który akurat ma wąsy, bez których żaden z braci nie może się obejść, a dwie córki właśnie przewróciły na ziemię pudełko z dwustoma pięćdziesięcioma gramami 5-milimetrowego makaronu.
 
Jednak przede wszystkim przyjaciółki są dziś niezwykle cenne dlatego, że my, współczesne kobiety, w odróżnieniu od tak wielu wcześniejszych pokoleń, nie mamy przed sobą z góry wyznaczonej drogi.
 
Czasem musimy się wspólnie głośno nad czymś zastanowić, wyjaśnić sobie spojrzenie na różne sprawy związane z naszym życiem, z naszą tożsamością, z możliwościami, których jest tyle, ile nigdy wcześniej. Dlatego musimy do siebie dzwonić. Właśnie teraz, jak nigdy wcześniej, koniecznie, bezwzględnie musimy przeznaczać kosmiczne kwoty na rzecz operatorów telekomunikacyjnych (dlatego, że stwierdzenie: "Wpadnę do ciebie na chwilkę" to, przynajmniej w Rzymie, oksymoron).
 
Nasze życie oparte jest na osobistej równowadze, tak osobistej, że nieraz czujemy się samotne. A musimy przecież odnaleźć swój ideał związku, gdyż od dawna nie istnieje już jeden, wspólny dla wszystkich, powszechnie akceptowany wzór. Przysłuchiwałam się wielu męczącym dyskusjom niektórych par na temat tygodniowego jadłospisu i z łezką w oku wspominałam czasy, w których mężowie objawiali się nagle w porze posiłku, pytając: "Co dziś jemy?". Może i nie dzielono się wtedy wszystkimi obowiązkami domowymi, ale i zdecydowanie mniej było komplikacji. Dzisiaj trzeba znaleźć przestrzeń dla pracy, dla rodziny, dla związku i jeszcze – hipotetycznie, jeśli coś zostanie – dla nas samych.
 
Prawdę mówiąc, żadna z kobiet z krwi i kości, które znam, nie miała nigdy problemów podobnych do tych, którymi z takim zaangażowaniem zajmują się niektóre feministki i wiele czasopism. Wszystkie te aluzje do ciała kobiet, wykorzystywanych tylko ze względu na urodę, wszystkie hasła przypominające o bezwzględnych zasadach osiągania sukcesu w społeczeństwie obrazkowym, które chce, byśmy były wiecznie młode i które zmusza nas, biedaczki, do stosowania chirurgii plastycznej, wszystkie te nawoływania, byśmy upomniały się o utraconą niezależność, to hasła, którymi my – kobiety stojące w kolejce w supermarkecie, kiedy leje jak z cebra, właśnie mają skończyć się zajęcia z katechezy i trening piłki nożnej, jedna z córek śpi, a druga akurat teraz musi pójść do łazienki – tak naprawdę niewiele się przejmujemy.
 
Może dokonałam subiektywnej selekcji, myśląc o kobietach spoza średniej krajowej, o tych z kręgu moich znajomych. Nie ma wśród nich w każdym razie żadnej, która miałaby poczucie, że jej niezależność jest przez kogoś kwestionowana. Żadnej, która w swoim związku czułaby się poważnie prześladowana lub choćby ograniczana z powodu opinii Ojca Świętego, żadnej, która zastanawiałaby się czasem nad wspomnianymi wyżej, modnymi zagadnieniami, żadnej, której wolność w dysponowaniu własną płodnością miałaby zostać poważnie stłamszona przez "Kościół zakazów", jak to sugerują co jakiś czas wszystkie po kolei czasopisma. Ponieważ z mówieniem źle o Kościele jest tak jak z czernią: pasuje do wszystkiego i nigdy nie wychodzi z mody.
 
Żadna z moich koleżanek nie martwi się, że nie pozwolono jej na dokonanie aborcji w domowym zaciszu, wiele natomiast cierpi z tego powodu, że dziecka nie ma: ze względu na wiek, tchórzliwość partnera, komplikacje życiowe uniemożliwiające przyjęcie potomstwa.
 
Znam wiele kobiet zamartwiających się z powodu wciąż odnawianych umów na czas określony, z powodu braku stabilności, który utrudnia podejmowanie poważnych życiowych decyzji. Niepokoi nas, i to bardzo, wrogość rynku pracy wobec dzieci, wrogość tak wielka, że chyba tylko oddając swoje dzieci do przytułku, mogłabyś liczyć na znalezienie się w pracy na tym samym poziomie, co twoje bezdzietne koleżanki. Oczywiście pamiętając, żeby nawet nie wspominać imion dzieci w czasie pracy. No, może jedno zdjęcie na dnie dolnej szuflady, pod egzemplarzem "Vanity Fair" byłoby dozwolone. My, zwykłe kobiety, martwimy się, kiedy nasze dziecko ma trzydzieści dziewięć stopni gorączki akurat w tym tygodniu, w którym dziadkowie pojechali na wakacje (jest dowiedzione naukowo, że zdarza się tak za każdym razem), opiekunka nie może przyjść (zarażona tym samym wirusem co dziecko), a obowiązków ojca nie da się odwołać. Wtedy z dzieckiem zostaje w domu matka, która, dziwnym trafem, nie zaraża się od niego. Nie chcąc okłamywać pracodawcy (tego się nie robi, pamiętam to z najwcześniejszych lekcji religii), wyobraża sobie, że:
 
zmniejszono jej pensję, na co jeszcze może się zgodzić;
odebrano jej prawo do zasiłku i kilka dni emerytury;
 
będzie musiała złożyć oświadczenie urzędowe – co to takiego? – podpisane w urzędzie miejskim, ale żeby to załatwić, będzie musiała wziąć dodatkowy dzień wolnego.
 
A wszystko to dlatego, że dzieci są dobrem całego społeczeństwa. To właśnie nas, kobiety, niepokoi.
 
Niepokoją nas filmy dla dzieci przepełnione puszczającymi oczko do dorosłych dwuznacznościami, które niestety sprawiają, że nie zawsze możemy powiedzieć: "Skarbie, idź, pooglądaj sobie telewizję" wtedy, kiedy byśmy chciały. Wygodnie jest posłużyć się prostymi środkami, żeby choć trochę odpocząć, ale Szlachetna Matka, która w nas tkwi, niestety zawsze pozostaje czujna. To ona, Szlachetna Matka, zmusza nas na przykład do tego, by użyć naprawdę spokojnego tonu, kiedy mówimy: "Skarbie mój, może lepiej będzie, jeśli nie skoczysz z piętrowego łóżka na główkę, zwłaszcza że masz na sobie płaszcz Batmana, to znaczy moją jedyną jako tako wyglądającą sukienkę wieczorową?". Jesteśmy cierpliwe, panujemy nad sytuacją, tym razem nie będziemy krzyczeć.
 
To również ona, Szlachetna Matka, którą powinnam być, zmusza mnie do prezentowania na twarzy słodziutkiego uśmiechu, kiedy po nocy spędzonej w pracy i zaledwie czterech godzinach snu mam rozstrzygnąć kłótnię, zawieszoną do odwołania poprzedniego wieczora, choć wolałabym całą energię, która mi pozostała, wykorzystać na przypomnienie sobie, która z dwóch soczewek kontaktowych przynależy do oka prawego, a więc, o ile się nie mylę, tego od strony ręki, którą piszę (w cywilizowanym kraju nie powinno się wymagać od nas niektórych umiejętności o tak wczesnej porze).
 
Takie są nasze codzienne problemy, a nie, jak twierdzą feministki, szklany sufit, owa niewidzialna, lecz nieprzekraczalna bariera, która sprawia, że nie możemy usiąść na rzekomo wymarzonym, najwyższym tronie.
 
Dziś musimy wybrać sobie własny styl związku, dziś role społeczne, wcześniej z góry każdemu przypisane, są wciąż na nowo podawane w wątpliwość – zupełnie inaczej niż w wypadku państwowej umowy ze związkowcami z sektora przemysłu metalowego, bo ta obowiązuje co najmniej przez dwa lata.
 
Dziś rodzinom brakuje stabilności.
 
Dziś możemy kontrolować własną płodność, co wywarło ogromny, wciąż jeszcze nie wiemy na ile decydujący, wpływ na życie kobiet, które, jeśli chcą, mogą wybierać, kiedy i ile razy wydać na świat nowe życie. Nie licząc niespodzianek, bo, jak wiadomo, natura nie pozwala sobą bezkarnie manipulować.
 
Dziś kobiety mają do wyboru o wiele więcej dróg, prawie wszystkie pracują, podział obowiązków i ról społecznych się zaciera, jest – by użyć modnego słowa – elastyczny.
 
Dlatego też musimy tak często zastanawiać się nad wszystkimi tymi kwestiami, nad naszym spojrzeniem na nie. Zastanawiamy się razem z przyjaciółkami, a także ze znajomymi. Nieraz wystarczy nam jedno spotkanie, godzinka spędzona na przyjęciu dla dzieci, by bliżej się poznać i wymienić opinie, pomiędzy pizzetkami i całymi rzekami soku gruszkowego. 

Zobacz także
Marcin Jakimowicz
Istnieje w Kościele katolickim napięcie między ludźmi, którzy upatrują jego głównego zadania w obronie dziedzictwa, a tymi, którzy rozumieją zadanie Kościoła jako głoszenie Ewangelii w świecie i przygotowanie Kościoła na przyszłość – opowiadał ks. Hocken przed sześciu laty ks. Tomaszowi Jaklewiczowi. – Lęk jest jak choroba. 
 
Mirosław Rucki
Każde dziecko wie, że bałagan w pokoju robi się sam, podczas gdy uporządkowanie wszystkiego wymaga pracy. Fizycy nazywają to drugą zasadą termodynamiki: nic w przyrodzie nie porządkuje się samo. Z tego wynika, że na początku całe stworzenie było o wiele doskonalsze i bardziej uporządkowane niż dzisiaj…
 
 
Elżbieta Ruman
Ja Pana Boga traktuję jako Ojca doskonałego. Takiego, który ukocha najmocniej, ale jednocześnie wymaga i jest konsekwentny. I nie robi żadnych błędów. My, ziemscy ojcowie, ulegamy słabościom, emocjom, popełniamy błędy i choć jesteśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Boga, to więcej w nas podobieństwa niż obrazu. Podobieństwo, ale nie dokładne odbicie.
 
Z Jerzym Zelnikiem, aktorem, rozmawia Elżbieta Ruman
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS