logo
Piątek, 19 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Alfa, Leonii, Tytusa, Elfega, Tymona, Adolfa – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
o. Mirosław Pilśniak OP
[Nie] mieć dzieci i nie zwariować
List
 


Z o. Mirosławem Pilśniakiem, dominikaninem, prezesem Fundacji „Sto pociech", duszpasterzem rodzin, rozmawiają Monika i Sławomir Rusinowie


 Pracuje Ojciec z małżeństwami, zapewne część z nich boryka się z problemem niepłodności.

W Polsce - jak mówią statystyki - co piąta para boryka się z problemem niepłodności. Nikt nie wie, dlaczego aż tak dużo. Medycznie da się uzasadnić tylko pewien procent przypadków, a to oznacza, że wiele par nigdy nie uzyska odpowiedzi na pytanie: „Dlaczego nam się nie udało?".


Jak przeżywają swoją bezdzietność?

Często zaczynają kwestionować własną wartość. Zastanawiają się nad sobą, nad swoim postępowaniem, nad motywami podejmowanych decyzji. Biorą pod lupę swoją relację z małżonkiem, z Bogiem. Drążą: „Może nie jestem wart tego, by mieć dziecko?", „Może zrobiłem coś złego i Bóg ukarał nas niepłodnością?". Zawsze przecież ktoś musi być winny, na ławie oskarżonych zasiadam więc ja jako małżonek albo zasiada Bóg. Ten psychologiczny proces często narusza, a nawet podważa sens małżeństwa czy - w dalszej perspektywie - życia. Człowiek coraz bardziej zamyka się w sobie i coraz mocniej wierzy w to, że okazał się niewart posiadania dzieci, że jego miłość była zbyt mała, że jest skazany na bezdzietność...


Czuje się, jakby dotknęło go jakieś przekleństwo.

Ludzie od wieków traktowali bezpłodność jak przekleństwo. Ślady tego znajdziemy choćby w Starym Testamencie. Dzisiaj wiemy, że człowiek jest psychofizyczną jednością- zamykanie się w sobie, nieustanne samooskarżanie działa niezwykle niszcząco, stwarza wielkie niebezpieczeństwo realnej bezdzietności. Małżeństwo przez lata żyjące w przeświadczeniu, że nie może mieć dzieci, bo nie jest tego warte, zaczyna być bezdzietne naprawdę - nie może począć dziecka.


Sfera psychiki ma aż tak duży wpływ?

Tak. W takim wypadku medycyna jest bezsilna. Jeżeli zostaje zdiagnozowane jakieś schorzenie, to jest nadzieja na wyleczenie. Gorzej, jeżeli przyczyn medycznych nie ma, wtedy poczucie porażki i niespełnienia będzie coraz bardziej zamykać na możliwość posiadania dzieci.
Psycholodzy, którzy pracują w ośrodkach zajmujących się przygotowaniem rodziców do adopcji, bardzo często opisują zgłaszające się do nich pary jako „idealne małżeństwa" - nie mają żadnych problemów poza jednym. Tym problemem jest właśnie bezdzietność, wokół niej kręci się całe ich życie. Weszli w pewien psychologiczny schemat: przestali interesować się sobą nawzajem, swoimi potrzebami, ich więź małżeńska jest niedookreślona. To, co ich łączy na pewno, to wspólny cel: mieć dzieci. Ból niepłodności tak zmienił ich sposób myślenia, że całkowicie skoncentrowali się na rozwiązaniu tego problemu. Dzieci przestały być celem samym w sobie, a stały się środkiem uśmierzającym ból.
Dlatego właśnie wiele ośrodków adopcyjnych zaczyna spotkania z przyszłymi rodzicami od terapii. Ma ona zmienić ich motywację, sprawić, by dziecko nie było tylko lekarstwem na bezdzietność, ale stało się dzieckiem w rodzinie. Kiedy w ośrodku pojawia się taka „idealna para", doskonale przygotowana na przyjęcie dziecka od zaraz, dowiaduje się, że musi to dziecko „począć na nowo". Proces ten jest nierzadko bardzo trudny i wymaga wiele delikatności. W jednym z ośrodków adopcyjnych małżonkowie, po rocznym przygotowaniu, rozpoczynają dziewięciomiesięczny okres oczekiwania na przyjęcie dziecka. Chodzi o to, by niejako je „urodzili", a nie zdobyli. Wśród wymagań stawianych przez ten ośrodek jest uczestnictwo w programie Spotkań Małżeńskich, czyli odnowienie dialogu męża i żony.
Czasem zdarza się, że adopcja „odblokowuje" małżonków i naprawdę poczyna się dziecko.


Dlaczego tak się dzieje?

Dzięki uzdrowieniu duchowemu może nastąpić uzdrowienie mechanizmu płodności i biologiczne poczęcie. Jest to potwierdzenie tego, jak ważna jest prowadzona w ośrodkach adopcyjnych praca nad motywacją małżeństw. Dziecko nie ma być tylko wypełnieniem pustki, ale ma być chciane dla niego samego, tak jak dla nas samych chce nas Bóg - my też nie wypełniamy Jego pustki.


Na ile adopcja potrafi zastąpić biologiczne rodzicielstwo?

Znam pewną rodzinę, w której adoptowane jest drugie dziecko. Rodzice po pierwszym dziecku mieli, według lekarzy, nikłe szanse na poczęcie następnych, więc zdecydowali się na adopcję. Obecnie mają... sześcioro: jedno adoptowane i pięcioro biologicznych. Co ciekawe, to drugie dziecko jest tak podobne do ojca, że patrząc na nie, ma się niemal pewność, że jest jego dzieckiem biologicznym. Naśladuje tatę w gestach, w sposobie poruszania się, nawet fizycznie się do niego upodobniło. Gdybym nie znał tej rodziny i ktoś poprosiłby mnie o wskazanie w niej dziecka adoptowanego, to drugie wskazałbym jako ostatnie. Okazuje się, że rodzicielstwo to nie tylko biologia. To związek, który upodabnia, przybliża. Kryje się w nim jakaś wielka tajemnica.
Niemniej należy pamiętać, że rodzicielstwo adopcyjne różni się od biologicznego. Ma swoje reguły, do których trzeba się stosować. Jedna z nich mówi, że nie powinno się adoptować dziecka, które przez swój wiek rozbija istniejącą już hierarchię dzieci w rodzinie. Ono ma być kolejnym, powinno być zatem najmłodsze. Nowoprzybyłe dziecko ma wkomponować się w ten układ i nie zaburzyć rodzinnej struktury. Każdy bowiem zajmuje w rodzinie określoną pozycję, odgrywa określoną rolę. Zaburzenie hierarchii może przynieść opłakane skutki - wywołać konflikt, z którym rodzice niekoniecznie dadzą sobie radę. W pewnej, znanej mi, rodzinie właśnie z tego powodu doszło do tak wielkiej eskalacji konfliktu między rodzeństwem, że adoptowane dziecko musiało wrócić do ośrodka. Była to życiowa porażka i trauma dla wszystkich: dla rodziców, dla tego dziecka i dla pozostałych członków tej rodziny. Nawet w procesie adopcji konieczne jest odtworzenie naturalnego porządku pojawiania się dzieci, wraz ze wszystkimi regułami dotyczącymi przyjmowania ich w odpowiedniej kolejności i czasu potrzebnego na ich przyjęcie.

 
1 2 3 4  następna
Zobacz także
Dariusz Zalewski
Skuteczne oddziaływanie pedagogiczne wiąże się z posiadaniem autorytetu. Już Arystoteles zauważył, iż „uczący się powinien ufać uczącemu”. Jeszcze większe znaczenie ma to w przypadku wychowania, gdzie bez właściwych postaw i wzorów moralnych trudno oczekiwać pozytywnych efektów...
 
Dominika Krupińska

Jeżeli ma być powołanie, to musi być wołający i wołany. To nie jest tak, przynajmniej w naszym wypadku, że my traktujemy słowo „powołanie” jako synonim pewnego zespołu zdolności i chęci, który człowieka kwalifikuje do jakiegoś stylu życia – tak jak się mówi o lekarzu czy nauczycielu z powołania i nikt nie pyta: „A kto go wołał?”. W naszym wypadku pytanie „A kto go wołał?” jest kluczowe i ominąć się go nie da.

 

Kiedy mówi się o kryzysie powołań, to w gruncie rzeczy jest to krytyka Pana Boga: czemu nie wezwał większej ilości ludzi – mówi siostra Małgorzata Borkowska OSB, historyk życia zakonnego, w rozmowie z Dominiką Krupińską

 
ks. Dariusz Salamon SCJ
Naturalnym etapem na drodze do małżeństwa jest okres narzeczeński. Młodzi ludzie spotykają się ze sobą, poznają swoje charaktery, upodobania, zalety i słabości. Uczą się gestów miłości, czułości, stopniowo rozwija się dynamika ich uczuć, zanim znajdzie spełnienie w sakramencie małżeństwa. Jednak coraz częściej młodzi ludzie podejmują "życie na próbę"...
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS