DRUKUJ
 
Krzysztof Osuch SJ
O, życie, dziwny czasie
Mateusz.pl
 


Potem Jezus udał się ze swoimi uczniami do wiosek pod Cezareą Filipową. W drodze pytał uczniów: Za kogo uważają Mnie ludzie? Oni Mu odpowiedzieli: Za Jana Chrzciciela, inni za Eliasza, jeszcze inni za jednego z proroków. On ich zapytał: A wy za kogo mnie uważacie? Odpowiedział Mu Piotr: Ty jesteś Mesjasz. Wtedy surowo im przykazał, żeby nikomu o Nim nie mówili. I zaczął ich pouczać, że Syn Człowieczy musi wiele cierpieć, że będzie odrzucony przez starszych, arcykapłanów i uczonych w Piśmie; że będzie zabity, ale po trzech dniach zmartwychwstanie. A mówił zupełnie otwarcie te słowa. Wtedy Piotr wziął Go na bok i zaczął Go upominać. Lecz On obrócił się i patrząc na swych uczniów, zgromił Piotra słowami: Zejdź Mi z oczu, szatanie, bo nie myślisz o tym, co Boże, ale o tym, co ludzkie. Potem przywołał do siebie tłum razem ze swoimi uczniami i rzekł im: Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje! Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z powodu Mnie i Ewangelii, zachowa je (Mk 8,27-35).

 

Niewytłumaczalny czas życia


Zaduma nad życiem – to znamy wszyscy. Każdy szuka słów, które oddałyby bogactwo czasu życia. Maria Rainer Rilke tak pisze o życiu:

O, życie, życie, dziwny czasie.
Ze sprzeczności w sprzeczność sięgający
w biegu, tak często zły, tak ciężki, wlokący się
i potem nagle, niewyrażalnie szeroko
rozpinający skrzydła, równy aniołowi:
o, niewytłumaczalny czasie życia.
Spośród wszystkich ogromnie śmiałych bytów
czy może być bardziej żarliwy i śmiały?
Stoimy i wpieramy się w nasze granice,
zarywając ku sobie Byt Niepoznawalny (Maria Rainer Rilke)

 

Tak, czas życia jest niewytłumaczalny. I niewytłumaczalny jest człowiek sam dla siebie. Każdy jest pytaniem, na które odpowiedzi w samym sobie nie znajduje, bo znaleźć nie może. Nasze życie staje się najbardziej problematyczne i niewytłumaczalne wtedy, gdy zderzamy się z cierpieniem własnym i z cierpieniem naszych bliźnich. A spada go na ludzi ogrom: choroby, kataklizmy, głód, bieda i skrajna nędza milionów, nienawiść i przemoc, pogarda, wzajemne poniżanie i zabijanie się... W końcu zaś przychodzi śmierć, która nie czyni wyjątków. Cud życia zderza się z bezwzględną destrukcją i zdaje się jednoznacznie przegrywać. Ostatnim słowem człowieka – każdego człowieka – zdaje się być bezradność i beznadziejność.

 

Tylko jeden z „synów człowieczych” przeżywał to wszystko całkiem inaczej i potrafił tchnąć w nas ludzi ugruntowaną nadzieję. To Mesjasz – Jezus Chrystus. W dzisiejszej perykopie słyszeliśmy, jak bardzo zależało Jezusowi na tym, by Jego wyjątkowa tożsamość została dobrze rozpoznana. Nie spoczął w zadawaniu pytania – za kogo ludzie Go uważają, dopóki nie padła właściwa odpowiedź, zresztą zainspirowana przez samego Boga Ojca. Odpowiedział Mu Piotr: Ty jesteś Mesjasz. Dopiero po usłyszeniu wyznania Piotra Jezus odsłonił całą prawdę o ostatnim etapie swego życia na Ziemi: Jezus zaczął uczniów pouczać, że Syn Człowieczy musi wiele cierpieć, że będzie odrzucony przez starszych, arcykapłanów i uczonych w Piśmie; że będzie zabity, ale po trzech dniach zmartwychwstanie. A mówił zupełnie otwarcie te słowa.

 

– Stało się dokładnie tak jak Jezus zapowiedział! Przeżył On straszliwą udrękę męki i śmierci, ale też zmartwychwstał! Zrobił wyłom w murze, który aż dotąd okalał wszystkich ludzi i zamykał w kręgu śmierci i rozpaczliwego lęku. Tylko Wcielony Boży Syn potrafił przerwać krąg śmierci i utorować drogę do nowego życia.

 

– Przejście (Pascha) Jezusa przez dziwny czas życia na ziemi i przez śmierć ku Życiu słusznie nazwane zostało Słońcem (por Łk 1, 78), które wzeszło i nie zna zachodu. Kto chce, może chodzić w świetle Jezusa. Kto nie chce, może jedną małą dłonią przesłonić sobie to Wielkie Słońce i dalej chodzić w ciemności i smutku.

 

Trudna droga do przebycia


Choć świeci nam już „z wysoka Wschodzące Słońce”, to jednak wcale nie jest łatwo chodzić w jego światłości. Nie jest też łatwo dotrzymać Jezusowi kroku, na różnych etapach Jego drogi. I Piotrowi, i nam dzisiaj, trudno jest się zgodzić na to, że droga do Domu Ojca jest tak trudna. Piotr usłyszawszy, co Jezus musi wycierpieć, wziął Go na bok i zaczął Go upominać. – Jednak to Piotr, a nie Jezus, zasłużył sobie na upomnienie. Jezus obrócił się i patrząc na swych uczniów, zgromił Piotra słowami: Zejdź Mi z oczu, szatanie, bo nie myślisz o tym, co Boże, ale o tym, co ludzkie. Jaka mocna reprymenda za przedłożenie myślenia o tym, co ludzkie, ponad myślenie o tym, co Boże!

 

Jezus dobrze wie, jaką drogę wyznaczył Mu Ojciec. Wie, że jest to droga jedyna i nieuchronna. On gotów jest przebyć ją w wielkim zaufaniu do Ojca.

 

Ta droga – Jezusowa i nasza – ma różne etapy: jedne są wspaniałe i miłe, inne – straszne i przykre. Jedne radują i budzą zachwyt, inne – smucą i wzbudzają trwogę. Raz bywa na tej drodze jasno, kiedy indziej trzeba wejść w mroczną dolinę, w wielki ból i smutek duszy. Miło jest być z Jezusem na Taborze, przykro oglądać Go w agonii Ogrójca.

 

Uczniowie idący za Jezusem weszli w sytuację krańcową. Klęska Jezusa była dla nich jak urywanie drogi i opadnięcie w mroczną otchłań śmierci. W przeciągu długich kilkudziesięciu godzin – między ucztą paschalną w Wieczernikiem a pierwszym spotkaniem ze Zmartwychwstałym – uczniowie Jezusa stwierdzali z przerażeniem, że przemoc Złego i złość ludzi w jawny sposób wzięła górę nad ich Mistrzem. Jezus okazywał się nieodwołalnie słaby i poddany przemocy wrogów. Uczniowie mieli nieprzeparte wrażenie, że Jezus definitywnie utracił swą moc, którą tyle razy okazywał wobec chorób, żywiołów i demonów. W godzinie Ogrójca i Męki wręcz narzucało się im takie rozumowanie: «cóż z tego, że nasz Mistrz był taki wspaniały, olśniewający i mocny, skoro teraz przyszła godzina, w której okazuje się On słaby i bezradny – na równi z każdym śmiertelnikiem?».

 

Między Jezusem i Jego uczniami jest jednak (na szczęście) zasadnicza różnica. Jezus na tym trudnym etapie drogi do Ojca wprawdzie bardzo cierpiał, gdy doznawał upokorzenia i wyniszczenia, ale mimo wszystko trwał w zaufaniu do Dobroci i Wszechmocy Ojca. Czego innego doświadczyli uczniowie Jezusa; oni widząc cierpienie i klęskę Jezusa, zwątpili, potknęli się i przewrócili. Judasz upadł tragicznie, nie powstał, nie zwrócił się do Jezusa, zaś Piotr i inni uczniowie, choć się potknęli i upadli, to jednak podźwignęli się. Dokładniej mówiąc, to Zmartwychwstały Jezus umożliwił im odzyskanie zaufania do Niego i do Boga Ojca!

 

Dopiero też po wielu spotkaniach z Jezusem Zmartwychwstałym i po przyjęciu Ducha Świętego uczniowie Jezusa mogli pojąć i realizować te wymagające słowa Mistrza: Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje! Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z powodu Mnie i Ewangelii, zachowa je.

 

Uczyć się na cudzych błędach


Jezus – najlepszy „ekspert” w kwestii życia i szczęścia – informuje nas w powyższym zdaniu, że życie, którym cieszymy się od niedawna, nie jest nam dane po to, żeby je za wszelką cenę zachować; żeby je w jak najlepszym stanie zakonserwować i cieszyć się nim jak najdłużej tu na ziemi. Życie – i wszystko, co otrzymaliśmy od Boga – jest nam dane po to, byśmy mieli co rozdawać i czym obdarowywać naszych bliźnich.

 

Trzeba nam tak bardzo wejść w świat Jezusa, by stać się pewnym tego, że tracenie swego życia w służbie Jezusa i Ewangelii, jest czystym „zyskiem”. Nie chodzi tu jednak o korzystny rachunek ekonomiczny i o wysublimowany egoizm; chodzi o zgłębienie Bożej Mądrości i Boskiego prawa Miłości. Bóg, który jest Miłością i jest Pełnią wszelkiego dobra, chce i pragnie, byśmy przyswoili sobie Jego Boski styl dawania i tracenia.

 

W tym dziwnym czasie toczy się „gra miłości”. Bóg prowadzi ją w Boskim stylu, zaś my uczymy się jej powoli, pokonując własną ignorancję, małoduszne lęki i ciasny egoizm.

 

Na ile to możliwe, uczmy się na błędach wielkich postaci biblijnych. Od Piotra uczmy się pokornego i uważnego wsłuchiwania się w to, co mówi Jezus. Uczmy się czegoś ważnego także od Judasza, który nie zgadzał się z Jezusem, ale skrzętnie to ukrywał. Miał on różne problemy. Miał problem z wymarzoną wielkością, a także z podłością, która go zaskakiwała. Był blisko Jezusa, a jednak dojrzewał do zdrady i do wiadomej tragedii. – Dlaczego? Głównie pewnie dlatego, że nie prowadził z Panem Jezusem rozmowy, szczerego dialogu. Wolał gadać ze sobą samym, a z innymi tylko po to, by knuć przeciwko Jezusowi. Bycie z Jezusem w bliskości tylko zewnętrznej jest byciem z Nim na niby. Wtedy zamiast wyboru Jezusa rozwija się, i w najlepsze umacnia, wybór siebie samego; a taki wybór jest wyborem fatalnej iluzji, wyborem kłamstwa i nieszczęścia, bo nie ma czegoś takiego jak „ja sam”, „ja radykalnie samowystarczalny”, ja poza Bogiem, ja mądrzejszy od Boga, ja lepiej dbający o siebie niż mój Bóg, Stwórca i Ojciec. – Owszem, jest coś takiego, ale nie ma w tym szczęścia człowieka.

 

Jeżeli człowiek lekkomyślnie eksperymentuje ze stanowieniem o sobie bez Boga czy przeciw Bogu Stwórcy, to jego koniec jest wiadomy, fatalny. Gdy wybieram siebie w Chrystusie, to na końcu „dziwnego czasu życia” stoi właśnie On z szeroko otwartymi ramionami i z Sercem pełnym miłości. U kresu mojego wyboru Jezusa będę na zawsze ja w Nim a On we mnie. A kogo (i co) spotkam na końcu ziemskiej drogi, gdy wybiorę tylko siebie samego? Siebie zachowanego dla siebie samego? Siebie, który dla własnej wygody i przyjemności nie umie zaprzeć w sobie i poskromić potrójnej pożądliwości, która jest na świecie? (por 1 J 2, 16). Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z powodu Mnie i Ewangelii, zachowa je.

 

Krzysztof Osuch SJ
mateusz.pl | 17 września 2006