DRUKUJ
 
Przemysław Radzyński
Razem jesteśmy silniejsi. O doświadczeniu nowych wspólnot
eSPe
 


Ze Zbigniewem Nosowskim, redaktorem miesięcznika „Więź” zaangażowany we wspólnotę Wiara i Światło rozmawiał Przemysław Radzyński

 

W latach 2002-2008 był Pan kosultorem Papieskiej Rady ds. Świeckich. Dykasteria ta zajmuje się m.in. nowymi wspólnotami, ruchami religijnymi, o czym chcę z Panem rozmawiać. Wydaje się, że intuicyjnie wiemy czym jest wspólnota – że bardziej chodzi tu o wartości i idee, które nas łączą niż przebywanie pod wspólnym dachem, chociaż jest coraz więcej wspólnot, które dzielą tę samą przestrzeń. Ale na początku chciałbym skupić się na określeniu „NOWE” wspólnoty.

 

Określenie to bierze się od nowości w sensie dosłownym. Są to nowe fenomeny, nowe zjawiska. Ich zadaniem jest wniesienie nowego, świeżego powiewu życia do Kościoła. Ich celem – mimo różnorodności form – jest zawsze ożywienie i pogłębienie wiary oraz apostolskiego zapału uczestników wspólnot. A przez nich przemienianie Kościoła i – na ile się da – przemienianie świata, w którym żyją.

 

Odnowa duchowa to jeden z postulatów Soboru Watykańskiego II. Większość nowych wspólnot swoje początki wiąże właśnie z Vaticanum II.

 

Nieprzypadkowo. Nawet jeżeli te inicjatywy rodziły się przed soborem w sensie chronologicznym, to poniekąd go przygotowywały. Są wewnętrznie, treściowo związane z Vaticanum II, z zamiarem powrotu do źródeł wiary i przystosowania przesłania chrześcijańskiego do współczesnego świata. Sobór rozpoczynał się 50 lat temu w bardzo szybko zmieniającym się świecie – wtedy pojawiła się telewizja, mocno wierzono w postęp, rewolucję przechodziła też kultura.

 

W tym sensie wiara, ze swoimi sposobami funkcjonowania przywiązanymi do świata tradycyjnej kultury zaczynała odstawać od świata współczesnego. Pomysł na Sobór Watykański II, który wyraził papież Jan XXIII, to właśnie próba odświeżenia, otwarcia okien Kościoła, wypuszczenia nieświeżego powietrza. Ta odnowa jest zawsze sięganiem do źródeł – do tego, co było, ale się gdzieś zatarło, zagubiło – do Ewangelii przez liturgię i kontakt ze Słowem Bożym.

 

Duch ciągle ten sam, ale formy nowe. Do czego wracamy? Co jest ideałem?

 

W uproszczeniu mówi się, że takim ideałem były wspólnoty pierwszych chrześcijan. Ich myślenie o Kościele było inne niż nas, żyjących w kulturze uformowanej przez chrześcijaństwo, ale ideałem może być duch, który przenikał to myślenie.

 

Naszym zadaniem jest próba przełożenia tego doświadczenia na współczesną kulturę, współczesny język. W każdym kraju będzie to wyglądało inaczej – na przykład zależnie od tego czy katolicy są w większości czy mniejszości. Inaczej będzie w Ameryce Łacińskiej, gdzie mamy do czynienia z młodym katolicyzmem – bo cóż to jest kilkaset lat! – i ciągle niezakorzenionym głęboko, dlatego ulegającym podszeptom wolnych kościołów czy sekt protestanckich. Inaczej będzie w krajach, w których kultura niesie jeszcze jakieś związki z chrześcijaństwem – tak jest np. w Polsce, gdzie nikomu nie trzeba tłumaczyć wizerunku nagich mężczyzny i kobiety pod drzewem.

 

We wschodnich Niemczech wiele dzieci przychodzących do muzeum i widzących taki obraz, nie ma skojarzeń biblijnych – trzeba im to wyjaśniać. Tak więc ten ogólny ideał trzeba różnie tłumaczyć w odmiennych rzeczywistościach Kościoła. A wspólnoty próbują to wcielać w życie. Myślę, że to im się w dużej mierze udaje.

 

Zwróciłbym uwagę jeszcze na dużą jakościową zmianę, która dokonała się w przeżywaniu Kościoła. Pisałem w ubiegłym roku historię mojej parafii w Otwocku pod Warszawą. Miasto ma młodą historię – parafia obchodziła jubileusz 100-lecia. Czytałem notatki proboszcza z lat 50. ubiegłego wieku. Pisał m.in., że w daną niedzielę było ok. 9 tys. ludzi w kościele; 300 osób przystąpiło do komunii. Te proporcje są dziś zupełnie inne, dużo lepsze. O wiele więcej świeckich chrześcijan niż przed 50 laty czyta Pismo Święte. Poszliśmy w głąb.

 

Zmienia się nasza świadomość?

 

Nowe wspólnoty i całe posoborowe duszpasterstwo osiągnęło pogłębienie wiary bardzo wielu ludzi. Wiele osób przeszło osobistą formację. W Polsce ciągle narzekamy, że większość się nie angażuje, że przeciętny katolik takiej formacji nie przeszedł. Ale w porównaniu z poprzednimi okresami odsetek osób, które w świadomy i pogłębiony sposób przeżywają wiarę jako swoje powołanie jest większy. I to jest niewątpliwie owoc Soboru Watykańskiego II.

 

Czy te nowe wspólnoty to „kreatywna mniejszość”, o której teraz się mówi?

 

„Kreatywna mniejszość” to pojęcie Benedykta XVI, którym określa rolę Kościoła w społeczeństwie. Zazwyczaj nowe wspólnoty mówią, że ich celem nie jest istnienie samych dla siebie, nawet wolałyby się rozpłynąć, żeby tylko cały Kościół był taki, jak zakładał twórca danej wspólnoty. Wtedy one byłyby niepotrzebne. Zatem nie jest to tworzenie nowych rzeczywistości na wzór nowych zakonów, ale działanie na wzór ruchu liturgicznego albo ekumenicznego, których zadaniem jest propagowanie nowego sposobu myślenia w całym Kościele.

 

Podstawowe znaczenie „kreatywnej mniejszości” – czyli zdolność wpływania niewielkich grup chrześcijan na większą społeczność, bycia zaczynem przemieniającym świat, solą świata – może być zastosowane nie tyle do całych wspólnot, ale do ich członków. Zdolność bycia kreatywną mniejszością mierzy się nie w odniesieniu do rzeczywistości wewnętrznej Kościoła, raczej jest to umiejętność bycia świadkiem Chrystusa wobec ludzi stojących na zewnątrz. Członkowie wielu wspólnot potrafią to robić – żyć tak, że wzbudzają zainteresowanie, zmieniają obraz nie tylko Kościoła, ale i Pana Boga, w oczach ludzi, z którymi się spotykają.

 

Większość ludzi, którzy nie wierzą dzisiaj w Boga, nie wierzy w Boga, w jakiego my również nie wierzymy. Oni Go po prostu nie znają. Mają wizerunek Boga, który im czymś grozi, straszy, który im przeszkadza, odbiera wolność. Trudno zmienić im ten obraz odziedziczony rodzinnie, propagandowo. Trudno go zmienić inaczej niż przez spotkanie z człowiekiem, który nie tyle słowami, co swoim życiem potrafi powiedzieć, że spotkanie z Bogiem to największa przygoda jego życia.

 

Rzeczywistość nowych wspólnot jest bardzo dynamiczna. Nie wszystkie mają uregulowany status prawny w Kościele. Jakimi kryteriami kierować się, żeby nie trafić do sekty?

 

Kościół jest wspólnotą zbudowaną wokół Eucharystii. Nie może bez niej żyć. Nią się karmi. Wszelkie inne formy modlitwy mają prowadzić do Eucharystii – ona jest szczytem. Jeżeli lider danej wspólnoty myśli, że modlitwa w tej konkretnej grupie jest dla jej uczestników ważniejsza od Eucharystii, jeżeli propaguje takie idee, to jest to pierwszy sygnał ostrzegawczy.

 

Drugim jest brak ducha jedności. Nowe wspólnoty – siłą rzeczy – krytycznie oceniają stan kościelnej większości. Tym samym często pojawia się w nich skłonność do myślenia o sobie jako szczególnie udanej realizacji powołania chrześcijańskiego. Jeżeli jest to myślenie w kategorii zobowiązania, że powinniśmy sprostać temu, do czego zostaliśmy powołani, to jest to dobry kierunek. Ale jeżeli pojawia się ekskluzywizm – „tylko przez naszą wspólnotę dojdziesz do zbawienia”, „tylko u nas masz do czynienia z prawdziwym katolicyzmem” – to jest to już duch sekciarski, a nie eklezjalny.

 

Trzeba oczywiście otwarcie mówić o tym, co mi się w Kościele nie podoba, ale ważne, żeby to robić z miłością, troską, a nie w poczuciu satysfakcji, że opowiadamy rzekomo prawdę, która nas wyzwala. Nie. „Prawda” prezentowana w sposób oskarżycielski nie wyzwala, wyzwala prawda mówiona z miłością. Duch jedności z całym Kościołem wydaje się niesłychanie ważny. To jest coś nieuchwytnego, bo trudno powiedzieć, jakie słowa mogą to wyrażać, to raczej pewna atmosfera, komunikaty niewerbalne, to w jaki sposób mówi się i myśli o swoim biskupie, nawet nielubianym.

 

Czyli stara dobra zasada „po owocach”?

 

Tak. Ale nie chodzi tylko o owoce, które przynosi wspólnota. To byłoby za mało. Często liderzy wspólnot, które odchodzą od Kościoła, uważają, że rezultaty są wspaniałe, bo ludzie się modlą, podejmowane są różne inicjatywy. Owoce niby są, ale duch nie jest eklezjalny a sekciarski. Trzeba spojrzeć bardziej w głąb niż na efekty rozumiane tylko powierzchownie, liczbowo.

 

Kim są liderzy czy twórcy wspólnot?

 

Prorokami. To są ludzie, którzy odczytali jakiś aspekt kościelnego przesłania i próbują go wcielać w życie. Niekiedy mówią rzeczy uniwersalne.


Jean Vanier, twórca ruchów „Arka” oraz „Wiara i Światło”, skupionych wokół osób z upośledzeniem umysłowym, jest wielkim prorokiem współczesnego chrześcijaństwa, który odkrywa ogromne znaczenie spotkania ze słabością w życiu Kościoła i społeczeństwa oraz tego, że uznanie własnej słabości jest drogą do dojrzałości ludzkiej i chrześcijańskiej. [Warto wiedzieć, że Jean Vanier wykorzystywał seksualnie kobiety przez wiele lat, co wyszło na jaw w 2020 roku*. Jednocześnie ruch Arka i Wiara i Światło to dzieła, które warto teraz oddzielić od ich założyciela - przyp. red.]

 

Wspólnota Medytacji Chrześcijańskiej odkryła i głosi, że medytacja, jako uniwersalna forma modlitwy, ponadwyznaniowa, ponadreligijna, jest niezbędnym elementem życia. Są wspólnoty, które odkrywają, że mają świadczyć o tym, że modlitwa w sercu wielkiego miasta jest tym, co je przemienia. Taki jest charyzmat Wspólnot Jerozolimskich – ich modlitwa swoim pięknem ma przemawiać do ludzi, którzy tam zaglądają nawet przypadkiem.

 

Są wspólnoty, które odkrywają wielką potrzebę głębokiej formacji chrześcijańskiej – np. neokatechumenat ma 20 lat formacji. Są wspólnoty ewangelizacyjne, które odkrywają powołanie do bezpośredniego głoszenia Ewangelii – wszyscy, także świeccy, mają jeździć i głosić Chrystusa. Są wspólnoty rodzinne odkrywające małżeństwo jako drogę powołania i źródło miłości promieniujące na innych ludzi.

 

Tych charyzmatów jest bardzo dużo. Liderzy wspólnot nie są prorokami w sensie przepowiadania przyszłości, ale dlatego, że dostrzegli jakiś ważny aspekt chrześcijaństwa, którym chcą dzielić się z innymi.

 

Wiele z tych wspólnot zrodziło się we Francji. Dlaczego tam?

 

Francja, która tradycyjnie była pierwszą córą Kościoła, przechodziła proces laicyzacji – zarówno tej wymuszonej, będącej efektem rewolucji francuskiej, jak i tej spontanicznej, dokonującej się w kulturze i obyczajach. Zmieniała się radykalnie rola Kościoła w życiu społecznym. Pojawiła się więc potrzeba redefiniowania tej roli i nowych pomysłów na bycie kreatywną mniejszością. Nie można już było zakładać, że katolicy jako większość będą formować kulturę i rzeczywistość; nie wystarczało mówienie o tożsamości narodowej i roli tradycji; trzeba było robić to w inny sposób. Tak zrodziły się np. Ogniska Marty Robin. W tym czasie we Francji pojawiło się także kilku proroków, którzy inicjowali nowe przedsięwzięcia, albo tu decydowali się osiąść, jak Jean Vanier, który jest Kanadyjczykiem, ale we Francji znalazł odpowiedni grunt, by tworzyć wspólnoty z osobami niepełnosprawnym intelektualnie.

 

Historia Kościoła pokazuje, że najpierw zakony, a potem zgromadzenia zakonne powstawały wskutek rodzących się na świecie potrzeb, odpowiadały na zaistniałą sytuację. Co o współczesnym świecie mówią tworzące się nowe wspólnoty?

 

Że potrzeba głębokiej duchowości jest bardzo żywa u współczesnych ludzi i, że w Kościele katolickim można ją znaleźć – wbrew przekonaniu niektórych, że źródła duchowości biją koniecznie na Dalekim Wschodzie. W odbiorze zewnętrznym ta głęboka tradycja duchowości katolickiej gdzieś się ukryła i trzeba się do niej dogrzebać, trzeba zdrapać kulturową powłoczkę postrzegania chrześcijaństwa jako zbioru zakazów i nakazów oraz dotrzeć do źródła wody żywej.

 

Wspominał Pan, że centrum życia tych wspólnot stanowi Eucharystia, ogniskują się wokół modlitwy, rozważania Słowa Bożego, kontemplacji, adoracji Najświętszego Sakramentu. Rozmawiamy w centrum Krakowa. Tutaj jest przynajmniej kilka kościołów, w których wystawiony jest Najświętszy Sakrament. Czego brakuje kościelnej większości, że powstają nowe wspólnoty, że są atrakcyjne?

 

Wspólnota daje możliwość regularnych spotkań z ludźmi, którzy stawiają sobie podobne pytania. To jest sprawa kluczowa.

 

Czyli wchodząc z ulicy do kościoła, jesteśmy samotni na modlitwie?

 

To jest elementarnym wymiarem modlitwy – ja sam na sam przed Bogiem. Adoracja jest modlitwą w postaci czystej – stanięcie i milczenie wobec Boga, przebywanie w Jego obecności. Ale nikt nie jest sam – ludzie mają naturalną potrzebę dzielenia się tym, co mają, co przeżywają. Wspólnoty stanowią – mówiąc językiem psychologicznym – grupę wsparcia dla indywidualnych chrześcijan. Grupy wsparcia to grupy ludzi, którzy przeżywają podobne problemy. One dają poczucie, że jesteśmy razem, a razem jesteśmy silniejsi, możemy zrobić więcej – nie jesteśmy sami ze swoimi potrzebami i pytaniami.

 

Czy wspólnoty odpowiadają na jakieś potrzeby społeczne?

 

Można je oczywiście analizować także pod względem socjologicznym. To są typowe ruchy społeczne. Przechodzą podobne procesy i fazy rozwoju – nawet te, które stanowczo sprzeciwiają się nazywaniu ich ruchami (np. Droga Neokatechumenalna). Są to klasyczne niesformalizowane (choć czasem mające silne struktury) ruchy społeczne stawiające sobie określone cele. Socjologiczna analiza może być pomocna dla refleksji nad większą czy mniejszą atrakcyjnością wspólnot w określonych momentach historii. Tak jest na przykład z Ruchem Światło-Życie w Polsce, który na przełomie lat 70. i 80. był bardzo dynamiczny, ale też dlatego, że był wtedy bezkonkurencyjny.

 

Gromadził wszystkich nonkonformistów – od wojujących antykomunistów po hipisów. Wszyscy, którzy się wówczas buntowali, jeździli na rekolekcje oazowe. Trochę przesadzam, ale taka była atmosfera. Dziś, znów upraszczając, ruch oazowy jest raczej ofertą dla grzecznej przyparafialnej młodzieży. To wynika ze zmiany rzeczywistości społecznej, z powodu odejścia lidera – ks. Blachnickiego, wzrostu konkurencji i wewnątrzkościelnej, i tej na zewnątrz – młodzież ma dzisiaj wiele możliwości wyboru.

 

To znaczy, że te nowe wspólnoty są ważne nie tylko z punktu widzenia religii, ale także z punktu widzenia społeczeństwa.

 

Ruch Światło-Życie, który formował tożsamość dojrzałego, świadomego chrześcijanina zakładał nie tylko naukę modlitwy, ale także uczenie odpowiedzialności obywatelskiej. Ja byłem w oazie na przełomie lat 70. i 80. i uczyłem się tam samodzielnego myślenia – na pierwszych rekolekcjach otrzymałem po raz pierwszy do ręki z zachętą do osobistej lektury i Biblię, i „bibułę” (niezależną podziemną publikację). Jako maturzysta wraz z rówieśnikami zastanawiałem się nad deklaracją kongregacji odpowiedzialnych Ruchu Światło-Życie z lutego 1980 r. dotyczącą zbliżających się wyborów parlamentarnych.

 

Kierownictwo ruchu tłumaczyło nam, że te wybory są fikcją i pytało, czy jako chrześcijanie chcemy w tej fikcji uczestniczyć, a może naszym świadectwem powinna być rezygnacja z tych wyborów. To były czasy, kiedy za nieuczestniczenie w wyborach można było liczyć się z represjami. Uczyliśmy się podejmować samodzielne decyzje.

 

Te wspólnoty, które podkreślają wymiar społeczny, są szczególnie ważne dla danej populacji. Ale nawet te, które skupiają się na wąsko rozumianej formacji duchowej – mówię „wąsko rozumianej”, bo dla mnie duchowość obejmuje całe życie, a nie tylko modlitwę i pobożność –one również stanowią trzon społeczeństwa obywatelskiego. Każda próba robienia czegoś wspólnie przez ludzi jest uczeniem ich bycia i życia razem. To jest ważna społeczna funkcja wspólnot.

 

Jak wybrać wspólnotę dla siebie?

 

Szukać.

 

Czyli próbować?

 

Czasami nie potrafimy bez spróbowania odpowiedzieć na pytanie, czy łatwiej nam znajdować Boga w ciszy, czy w głośnej modlitwie charyzmatycznej. Skąd w moim życiu wzięła się wspólnota ruchu „Wiara i Światło”? Przeszedłszy pewną formację oazową, stwierdziłem, że muszę znaleźć miejsce, gdzie będę mógł dać coś z siebie. Tak trafiłem do wspólnoty zajmującej się osobami z upośledzeniem umysłowym. Ale już po pierwszym spotkaniu byłem przekonany, że więcej zyskuję niż daję z siebie. Jestem w tej wspólnocie do dziś. W pewnym sensie z przyczyn egoistycznych, bo zorientowałem się, że dla mnie samego to coś bardzo ważnego. Trafiliśmy tam razem z Kasią, moją narzeczoną, a dziś jesteśmy we wspólnocie całą rodziną.

 

Trzeba próbować, bo czasem sami niewiele wiemy. Pamiętam, jak będąc w liceum usłyszałem od kolegi z klasy o jakiejś wspólnocie charyzmatycznej, i że w niej mówią językami. Stwierdziłem, że fajnie byłoby się w taki prosty sposób nauczyć języków obcych. Dopiero później zorientowałem się, że chodzi o zupełnie inne języki niż te, o których myślałem… Wtedy już zrozumiałem, że jeżeli chcę uczyć się języków obcych, to powinienem się wziąć do nauki, ale jeżeli chcę przeżywać głębiej swoją wiarę, to ta droga jest dobra. Nawet bez ekscytujących momentów, bo do mnie zdecydowanie bardziej przemawia to, że Pan Bóg przychodzi w łagodnym powiewie, a nie w wichurze.

Zatem trzeba szukać, myśleć, co nas pociąga szczególnego w ludziach, którzy nas zafascynowali, a są w konkretnej wspólnocie. I zastanowić się, czy to wypływa z tej wspólnoty, czy to jakieś osobiste cechy tych osób. A Opatrzność przez tego typu wydarzenia potrafi prowadzić, nawet ludzi najbardziej nieświadomych.

 

Rozmawiał Przemysław Radzyński
kwartalnik eSPe nr 98(2012)

 

* Po więcej informacji odsyłamy m.in.
do raportu Komisji Badawczej powołanej na wniosek Międzynarodowej Federacji Wspólnot L’Arche,
oraz do streszczenia w języku polskim: 
https://commissiondetude-jeanvanier.org/commissiondetudeindependante2023-empriseetabus/wp-content/uploads/2023/01/Streszczenie-raportu-komisji-badawczej_2023_PL.pdf