Jeżeli takiej postawy nie wyniesie się z domu, żadna szkoła jej nie nauczy. Ja miałam to szczęście, że wychowywałam się na wsi, gdzie kontakt człowieka z ziemią jest niezwykle cenny. Wspólnie z rodzicami pracowałam w gospodarstwie, bo dzieci także miały swoje obowiązki. Dzięki temu każdy czuł się potrzebny i miał wkład w budowanie rodzinnej wspólnoty, co uważam za bezcenne. Ubolewam zatem, że dzisiaj panuje powszechne przekonanie, jakoby życie na wsi było gorsze, bo trzeba ubrudzić sobie ręce. Warto porzucić, choćby na chwilę, nowoczesne ideologie, które wbiły nam do głowy, iż znacznie przyjemniej jest pracować i odpoczywać w zamkniętych pomieszczeniach, korzystając z wynalazków techniki, aby przekonać się, że straciliśmy... niebo na ziemi.
Urodziłam się na wsi, w górach, w rodzinie pasterskiej i rolniczej. Dzieciństwo wiejskich dzieci było ciekawe i nieodłącznie związane z codziennym rytmem życia rodzinnego, sąsiedzkimi więziami, obserwacją przyrody i poznawaniem dzień po dniu zwyczajów i ról pełnionych przez członków rodziny przy uprawie roli i hodowli zwierząt gospodarskich.
Należę ponadto do pokolenia, które wyrosło na podłożu przygotowanym przez dziadków walczących o niepodległość Polski i rodziców odbudowujących Polskę po strasznej II wojnie światowej, którzy kochali i znali wartość ojczystej ziemi, wolności, dziedzictwa kulturowego i religijności. Żyli w zgodzie z naturą, co wyrażali w pobożności, pracowitości, ludowych zwyczajach, mocnych korzeniach, więziach rodzinnych i międzypokoleniowych.
Grunt to rodzina
Dzieci wiejskie mojego pokolenia od najmłodszych lat czynnie uczestniczyły w codziennym życiu rodziny. Zabawę łączyły z nauką i obowiązkami. Na miarę możliwości, a czasem konieczności, była to pożyteczna praca hartująca do życia, rozwijająca kreatywność, zaradność i samodzielność. Głową rodziny był ojciec, a matka gospodynią, czyli opiekunką domowego ogniska. Dziadek pomagał ojcu w prowadzeniu gospodarstwa i wyręczał wnuki w pasieniu krów, aby miały więcej czasu na zabawę i modlitwę oraz słuchanie babcinych bajek i opowieści historycznych.
Zadaniem mężczyzn było zadbanie o byt, opał na ognisko, mąkę na chleb i coś do niego, o roli kobiet zaś mówił zapach i smak upieczonego chleba, który napełniał dom radością, miłością i bezpieczeństwem. Zanim bochenek pokrojono na kromki, robiono na nim znak krzyża, zaznaczając w ten sposób, że jest owocem ciężkiej pracy i darem pochodzącym od Boga. Chleb jest przecież pokarmem powszednim, dającym energię do życia.
Rodzinne, małe i średnie beskidzkie gospodarstwa, mimo słabych gleb, były żywnościowo samowystarczalne. Poza tym rolnicy zaopatrywali ponadto w żywność miejskie targowiska, a latem żywili letników przyjeżdżających z miasta na wieś całymi rodzinami na wakacje i urlopy.
Daj Boże!
Z tęsknotą wspominam czas obserwowania wzrastania zbóż. Niedzielne letnie popołudnia często spędzałam z ojcem na obchodzie pól. Sprawdzaliśmy, czy zboże wydało już kłosy, a ziarno jest na tyle jędrne, że można planować żniwa. W dłoniach oddzielaliśmy ziarno od plew, a potem rozgryzaliśmy je zębami, wypróbowując jego dojrzałość. Do dzisiaj pamiętam zapach i smak ziaren żyta i pszenicy. Najbardziej smakowały mi te jeszcze miękkie, rozpływające się w ustach jak mleko. Po takiej wyprawie kolacja nie była już potrzebna. Tata żartował, że napasłam się jak owieczka lub cielicka.
Tym sposobem poznałam pierwotny, prawdziwie przez Stwórcę nakryty stół, którym jest ziemia. Wprawdzie rolnik zasiewa ziarno na chleb, ale wzrost daje mu Pan Bóg. Bez Jego błogosławieństwa nie ma pomyślnego życia. Dlatego pracujących na roli pozdrawia się zawołaniem „Szczęść Boże!”, na które oni odpowiadają: „Boże usłysz! Daj Boże!”. Następnie zaś dodają prośbę: „Boże, daj siły do każdej żyły i mocy aż do nocy”. Warto zachować to dziedzictwo ludowej pobożności.
Jak widać, były to cenne i pouczające wyprawy w pole. Co więcej, im dalej odchodziłam od domu i zagrody, tym więcej doświadczałam wrażeń, choćby z powodu rozciągających się po horyzont pięknych widoków: mozaiki kolorowych i zielonych zagonów, miedz i kęp usypanych z wyoranych na polu kamieni i porośniętych głogiem, leszczyną, czarnym bzem, czeremchą, ptasimi czereśniami i różnorodnymi ziołami.
W pocie czoła
Kiedy następował czas żniw, cała wieś tętniła życiem. Rankiem słychać było pianie kogutów, gęganie gęsi i odgłosy klepanych kos, a z obór godzinki śpiewane przez kobiety w czasie dojenia krów. Bywało, że na progu na jeszcze ciepłe mleko z pianką czekał pies Burek, koty i dzieci z garnuszkami. Po porannej modlitwie i śniadaniu, gdy obeschła rosa, cała rodzina wyruszała kosić zboże. Na wóz pakowano posiłek na cały dzień oraz chleb i kwaśne mleko. Zabierano krowy na łąkę, a przy domu zostawał na straży pies Burek, aby lis nie przyszedł po kury.
Na polu każdy miał swoje zadanie. Jedni kosili, inni wiązali snopy, inni zbierali je i umiejętnie układali w „babki”, aby były luźne i przewiewne, co gwarantuje dobre wysuszenie zboża przed zwózką do stodoły i omłotami. Kiedy w samo południe odzywały się dzwony kościelne, przerywano prace, aby odmówić modlitwę „Anioł Pański”. Mało tego, każdą pracę rozpoczynano i kończono znakiem krzyża, tak samo, jak czyniono to, zasiadając do stołu i wstając od niego po posiłku.
Rodzina Bogiem silna
Na zakończenie żniw rodzina i pomagający jej sąsiedzi spotykali się na hołdymasie. Z wdzięcznością cieszyli się z owoców pracy przy muzyce i lokalnych tradycyjnych smakołykach. Gazdę na tę okoliczność przystrajano wieńcem z gałązek dębowych, kłosów zbóż, ziół i polnych kwiatów.
Cała społeczność wiejska zaś radośnie i tradycyjnie świętowała 15 sierpnia Wniebowzięcie Najświętszej Marii Panny, zwane świętem Matki Boskiej Zielnej, przynosząc na mszę świętą wiązanki ziół, kwiatów i kłosów zbóż do poświęcenia.
Po żniwach i radości ze zbiorów nastawał czas omłotów, napełniania stodół ziarnem na chleb dla rodziny i paszę dla zwierząt. Robiono też zapasy ziarna na zasiew w następnym sezonie uprawy ziemi, jesienią ozimin, a wiosną jarych. Zanim jednak zostało ono zasiane, poświęcano je 8 września, w uroczystość Narodzenia Najświętszej Marii Panny, zwaną świętem Matki Boskiej Siewnej.
Błogosławiony chleb powszedni
Chleb zajmował szczególne miejsce na wigilijnym stole. Ojciec rodziny z modlitwą i dziękczynieniem, robiąc znak krzyża, odkrawał piętkę, do której w czasie wieczerzy wkładano ułomki białych wigilijnych opłatków i kolorowego, przeznaczonego dla zwierząt gospodarskich. Piętkę z wigilijnymi opłatkami przechowywano do wiosny, czyli do czasu rozpoczęcia prac polowych. Wkładano ją wówczas pod pierwszą skibę zaoranej ziemi, na podobieństwo zakwasu dodanego do mąki przy pieczeniu chleba. I tak, podobnie jak na wzrastanie ciasta na chleb i pieczenie, trzeba było poczekać, aby zasiane ziarno skiełkowało. Uprawa ziemi wymaga bowiem cierpliwego oczekiwania na błogosławiony wzrost płodów rolnych i plony.
Tak oto całe życie rodzin wiejskich otulone było modlitwą, tradycją ludowej pobożności i pięknymi obrzędami ubogacającymi relacje człowieka z Bogiem i całym stworzeniem, łącząc tym samym ziemię z niebem.
Anna Bednarek
Głos Ojca Pio 154/4/2025
Przez pięć lat Bóg przygotowywał mnie do kierownictwa. Poprzez tę różnorodność kapłanów zobaczyłam różne "style" kierowania: popychanie do przodu, przynaglanie, naciskanie oraz stawanie całkowicie z boku, odsuwanie się od osoby kierowanej. Dzięki temu nauczyłam się od siebie wymagać, widząc, że mój wzrost zależy od pracy jaką wkładam w moje życie duchowe, od współpracy z Duchem świętym w moim tempie.
Żyjemy w niepokornych czasach. Nasza cywilizacja cierpi na pandemię zbyt wysokiego mniemania o sobie. Tak trudno jest „oceniać jedni drugich za wyżej stojących od siebie”, co zalecał św. Paweł Apostoł w Liście do Filipian. Dzisiaj człowiek coraz częściej kieruje się prawami rynku i nie liczy się z dobrem czy potrzebami innych. Świat lansuje karierę, pozycję społeczną, prestiż, sławę, bogactwa materialne, przyjemności zmysłowe, jednym słowem, wszystko, co kojarzy się z użyciem i hedonizmem. Stąd też przyjmowanie postawy pokory wzbudza wiele wątpliwości...
___________________