logo
Czwartek, 28 marca 2024 r.
imieniny:
Anieli, Kasrota, Soni, Guntrama, Aleksandra, Jana – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Karolina Krawczyk
Niech ten psalm się nie kończy
Przewodnik Katolicki
 
fot. Archiwum Wolontariatu Misyjnego Salvator


Helena Kmieć miała wszystko to, o czym marzy młody człowiek: wspaniałą rodzinę, przyjaciół, ciekawą pracę, wykształcenie. Znała języki i podróżowała po świecie. Czy zostanie świętą?
 
– Dobrze nam się razem spędzało czas. Jej obecność wnosiła "to coś" do każdej relacji – mówi ks. Kamil Leszczyński, salwatorianin i znajomy Helenki. – Z Heleną spotykaliśmy się nie tylko wtedy, gdy trzeba było zająć się sprawami wolontariatu. Potrafiła zadzwonić i powiedzieć, że mam się przygotować do wyjścia, bo idziemy na ściankę wspinaczkową albo jedziemy do Ogrodzieńca na wycieczkę. Przy Helenie się odpoczywało. Myślę, że dlatego nie stroniłem od spotkań z nią – dodaje.
 
– Była uosobieniem wszystkich dobrych cech. Nie przestawała zaskakiwać mnie talentami, które miała – mówi Magdalena Kaczor, przyjaciółka Heleny. – Dość szybko się okazało, że świetnie się uzupełniamy. Ja ogień, ona woda. Była uosobieniem czystości, kobiecości, a jednocześnie wychodziła poza utarte ramy wyobrażeń o katoliczce – tłumaczy Magda.
 
Dziewczyny poznały się przed misyjnym wyjazdem na Węgry. Przez dwa tygodnie na placówce misyjnej prowadziły półkolonie dla dzieci i młodzieży. – Pamiętam, że Helenka założyła na siebie chyba największe dżinsy świata, roboczą koszulę flanelową i zabrała się do pracy. Wyglądała, jakby odstawiała jakąś komedię, świetnie się bawiła. Im dłużej ją znałam, tym częściej i mocniej dostrzegałam w niej różne odcienie i barwy. Wymykała się schematom – wspomina Magda.
Dziś, po kilku latach od tamtej wyprawy, pojawiają się jej pierwsze owoce. Do Wolontariatu Misyjnego "Salvator" na Węgrzech dołączają kolejne osoby i przygotowują się do wyjazdu na misje.
 
"Wszystkim, tylko nie nam"
 
Przed wyjazdem do Boliwii Helenka miała mnóstwo pytań i wątpliwości, o których rozmawiała z Magdą. – To były sprawy typowo organizacyjne. Pytała o bagaż, o to, co warto zabrać, jak wygląda życie w Ameryce Południowej. Dzieliłam się z nią swoim doświadczeniem wolontariatu w Meksyku. Helenka nie miała obaw o to, że nie podoła. Nie bała się też o to, że coś jej się stanie – mówi jej przyjaciółka.
 
Z ks. Kamilem nie poruszała tematu śmierci na misjach. – Nie dopuszczaliśmy do siebie takiej myśli, nie braliśmy tego pod uwagę. Oczywiście wiedzieliśmy, że giną misjonarze, że są porywani. Ale byliśmy przekonani, że "może się to zdarzyć wszystkim, tylko nie nam" – mówi kapłan.
 
Salwatorianie zapewniają, że placówka, do której wyjechały Anita i Helena, była sprawdzona pod każdym względem. – Zrobiliśmy wszystko, by dziewczyny były bezpieczne. Co do tego nie mamy sobie nic do zarzucenia – podkreśla ks. Kamil. Sytuacja, w jakiej znalazła się Anita pokazała także, że Siostry Służebniczki Dębickie były gotowe nieść wszelką potrzebną pomoc, otuchę i wsparcie.
 
– Na pytanie o to, dlaczego Helena zginęła, znajdziemy odpowiedź dopiero w niebie. Tutaj dochodzi do głosu wiara, bo właśnie ona była pierwszą motywacją jej wyjazdu. Helena wierzyła, dlatego wyjechała. Poszła za wezwaniem misyjnym o. Franciszka Jordana, założyciela salwatorianów, który mówił: "Dopóki jest na świecie jeszcze jeden człowiek, który nie zna Boga i nie kocha Go ponad wszystko, nie możesz ani chwili spocząć" – tłumaczy salwatorianin.
 
Ręce na pokład
 
Dla Wolontariatu Misyjnego "Salvator" tamte styczniowe dni nie należały do łatwych. Skrzynka mailowa i facebookowa pękały w szwach od najrozmaitszych wiadomości. Samozwańczy eksperci za śmierć Heleny winili siostry, salwatorianów, rodziców, a nawet samą Helenę. – Niektórym przydałby się jakiś egzamin z empatii. Czasem dochodziły do nas takie wiadomości, że miałam ochotę tłuc wszystkie talerze ze złości – mówi Magda. – Pracowałam przed komputerem po 16–18 godzin. Miałam tylko jedno pragnienie: oszczędzić Helence i jej najbliższym dodatkowego bólu. Chciałam zrobić wszystko, by oni mogli w spokoju przeżywać te najgorsze dla nich chwile. Byli też tacy, którzy wprost mówili, że właśnie przeżyli nawrócenie, że śmierć Heleny otworzyła im oczy na nowo.
 
Jednym z pierwszych owoców śmierci Heleny był powrót wielu salwatoriańskich wolontariuszy. –  Nagle pooczuliśmy, że wszystkie ręce są na pokładzie – mówi Magda. – Mnóstwo tych, którzy wcześniej się nie angażowali, którzy się wypalili, teraz przyjeżdżali i pomagali, czy to w Krakowie, Trzebini, czy w Libiążu. Takiego zaangażowania, jakie jest teraz, nie pamiętam od dawna. Wielu z nas potrzebowało takiego obucha w łeb, by się otrząsnąć, by przestać się zasłaniać tanimi wymówkami, wziąć się do roboty tu i teraz. Bo właśnie Helenka była przykładem tego, że trzeba żyć "teraz" – dodaje wolontariuszka.
 
Biała trumna
 
W Polsce morderstwo Heleny Kmieć odbiło się szerokim echem. Jej pogrzeb, który zgromadził ponad dwa tysiące wiernych, miał charakter państwowy. Mszę Świętą koncelebrowało kilku biskupów i ponad stu kapłanów. Jej ciało złożone zostało w białej trumnie. Ona sama po śmierci została odznaczona Złotym Krzyżem Zasługi za "zasługi w działalności charytatywnej i społecznej oraz zaangażowanie na rzecz osób potrzebujących pomocy".
 
– Ta biała trumna jest dla mnie wyrzutem sumienia. Myślę, że wciąż mogę zrobić coś więcej dla Chrystusa. Helena właśnie tego uczyła: była niespokojnym duchem, takim żywym ogniem, który pragnie, by jak najwięcej z siebie dawać, by się nie zniechęcać. Myśl o niej pobudza na nowo do życia. Jest jak podpięcie do respiratora – mówi ks. Kamil.
 
Nieco inaczej jest w Boliwii. Choć nikt nie umniejsza wymiaru tragedii, to jednak śmierć Heleny przeszła tam niemal bez echa: – Nie będę ubarwiać. Życie toczy się swoim rytmem. To morderstwo to już przeszłość, nie miało większego wpływu na naszą pracę czy życie mieszkańców. Owszem, wydarzyła się tragedia, ale ona jest już historią – mówi o. Kasper Kaproń OFM, który w Boliwii pracuje od siedmiu lat.
 
Błogosławiona?
 
Już od pierwszych chwil po śmierci Heleny pojawiały się komentarze o jej rychłej beatyfikacji. Emocje studzili salwatorianie, przypominając, że o kulcie decydują władze Kościoła. Kilka miesięcy później, w lipcu 2017 r. papież Franciszek w liście apostolskim Maiorem hac dilectionem zatwierdził nową, trzecią drogę do beatyfikacji. Według tego dokumentu kandydat na ołtarze musiałby "dobrowolnie i szczerze ofiarować swoje życie z miłości". List podkreśla, że za ofiarą życia musi iść także przedwczesna śmierć, przekonanie o świętości danej osoby i cud za jej wstawiennictwem. Patrząc na życie i śmierć Heleny, ten motyw beatyfikacji wydaje się wręcz idealnie do niej dopasowany. A raczej – ona do niego.
 
Dziś, kilka miesięcy po ogłoszeniu dokumentu salwatorianie ponownie zabierają głos. – W naszych oczach Helena już jest święta. Będziemy zabiegali o to, by była także ogłoszona błogosławioną. Dokładamy starań, by pamięć o niej była obecna i by rozrastał się jej kult. Wierzymy, że była niezwykłym człowiekiem. To, że zginęła na placówce misyjnej sprawia, że możemy mówić o jej męczeństwie za wiarę. Jednak zasygnalizowano nam, że lepiej byłoby poprowadzić jej proces tak, by podkreślić, że całe jej życie było błogosławione, a śmierć była tylko tego potwierdzeniem. Dlatego będziemy starali się podkreślać, że całe jej życie było skoncentrowane na Bogu i miłości do Niego – mówi ks. Kamil.
 
Wspomnień o Helenie przybywa, powstają także pierwsze książki na jej temat. Zaledwie dwa miesiące po jej śmierci w warszawskim kościele pw. św. Anny Helena została wspomniana podczas Dnia Modlitwy i Postu za współczesnych misjonarzy męczenników. W Krakowie wspominał ją wielokrotnie bp Jan Zając, m.in. w czasie liturgii kościołów stacyjnych, mówiąc: – Ufamy, że na tegorocznej pielgrzymce pokutnej śladami męczenników, obok potężnego patrona, św. Piotra, jest obecna młoda Helenka, która wypełniła swój "plan długoterminowy" – świętość.
 
Pamięć o Helenie żywa jest także w jej rodzinnej miejscowości. Pośmiertnie przyznano jej tytuł Honorowego Obywatela Miasta Libiąża, a jedna z ulic nosi jej imię. Misjonarka została ogłoszona patronką Regionalnego Konkursu Poezji Religijnej. Przyznano jej specjalną statuetkę Plebiscytu "Miłosierny Samarytanin" organizowanego przez Wolontariat św. Eliasza z Krakowa.
 
Była gotowa
 
– Gdy dowiedziałam się, że Helenka nie żyje, zostałam poproszona o milczenie. Jej rodzice jeszcze nie wiedzieli o jej śmierci. My, pracownicy wolontariatu, wiedzieliśmy wcześniej. Te godziny ciszy, gdy nie mogłam nic mówić, były dla mnie towarzyszeniem w konaniu Pana Jezusa. Tak to zapamiętałam – mówi Magda. – A później, gdy minął pierwszy szok, pytałam Pana Boga: "Dlaczego Helenka, a nie ja?". Przecież w Meksyku jest równie niebezpiecznie, też byłam na misjach, mogłam zginąć… Bardzo szybko przyszła refleksja, że ona tak mocno kochała Pana Boga, że była gotowa. Ja w niej widziałam świętość już za życia. Ale to nie była taka świętość, która była jej dana z góry bez żadnego wysiłku. Widziałam, że ona ciężko na nią pracuje. Zawstydzała mnie. Traktowała Pana Boga jak swojego Przyjaciela i nie odmawiała sobie bycia z Nim, nie rezygnowała z rozmowy, modlitwy. I tego chcę się od niej uczyć – podkreśla Magda. – Pamiętam, że kiedyś rozmawiałam z nią na temat śmierci. Zgodziłyśmy się, że jeśli tylko jesteśmy w stanie łaski, to nic nam nie jest straszne. Żadna śmierć. To cudowne uczucie i doświadczenie: nie mieć w sobie lęku przed śmiercią.
 
– Ja Heleny nie znałem. Dopiero po jej śmierci, gdy wczytałem się w różne relacje dostrzegłem, że to była dziewczyna pod każdym względem uzdolniona, o wielkim charyzmacie. Uważam, że ona powinna być wzorem dla dzisiejszej młodzieży – mówi o. Kasper Kaproń OFM. – Ona dosłownie potraktowała słowa papieża Franciszka, by iść na peryferie, jakiekolwiek by one nie były. Helena może być przykładem osoby, która się nie bała iść za Bożym wezwaniem – dodaje.
 
– Pewnie, że pojawia się tęsknota – mówi ks. Kamil. – Brakuje nam jej. Pamiętam dzień, kiedy ją poznałem. To było na ogólnopolskim spotkaniu wolontariatu. Helena śpiewała psalm na Mszy. Wtedy pierwszy raz się modliłem, żeby ten psalm się nie kończył. Miała niesamowity głos, taki, który wzbijał się do niebios. Był subtelny i delikatny. W niej była harmonia – w jej głosie, w słowach, w całym życiu.
 
Karolina Krawczyk
Przewodnik Katolicki 43/2017 
 
Zobacz także
Emilia
Miałam niespełna osiem lat, kiedy po raz pierwszy zapukali do nas Świadkowie Jehowy. Przyjechaliśmy właśnie z wakacji. Rodzice zaprosili ich na rozmowę. Po kilku spotkaniach wyrazili zgodę na poznawanie ich nauk. W formie pierwszej zmiany rodzice postanowili zlikwidować choinkę. Wraz z bratem bezskutecznie próbowałam bronić dotychczasowych zasad...
 
Rafał Sulikowski
Właściwie, być wierzącym to słuchać Jezusa i pytać się, jak oceniłby On oglądany przeze mnie serial, czy w ogóle wybrałby oglądanie telewizji, gdy tymczasem potrzeba na przykład odrobić lekcje z dzieckiem czy odwiedzić chorą matkę. O tych dylematach nauka nic nie powie. Tutaj mamy do czynienia z tajemnicą życia...
 
Ks. Jacek Stępczak
W lipca br. w Zambii księdzem został prof. Antonio Biagioli, wdowiec mający dwie córki i ośmioro wnuczat. Jak to możliwe? Do Misyjnego Seminarium Duchownego w Kitwe w Zambii przynależy aktualnie 27 alumnów pochodzących z dziewięciu krajów Afryki, Europy i Ameryki Łacińskiej. Do niedawna dwudziestym ósmym seminarzystą był Antonio, 60-letni Włoch, który drogę ku kapłaństwu obrał po śmierci swojej żony...
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS