Już pierwsza prośba Modlitwy Pańskiej jest zagadką. W greckim tekście czasownik, który w polskiej wersji brzmi, jakby był życzeniem, jest w stronie biernej – hagiastheto (niech będzie uznawane/ogłaszane jako święte). Co oczywiście rodzi pytanie: przez kogo?
Dodajmy, że odpowiedź na nie jedynie rodzi kolejne niewiadome. Zacytowane zdanie nie podaje, kto ma ogłaszać wspomnianą świętość, co w języku Biblii wskazuje, że ogłaszającym ma być Bóg. To tylko komplikuje rozumienie tego zwrotu – dlaczego mamy Go prosić, żeby sam sprawiał, że Jego imię będzie uznawane za święte? Dlaczego właśnie od tej prośby zaczynamy najważniejszą dla nas, chrześcijan, modlitwę? I czy to wezwanie jest jedynie wezwaniem do uwielbienia Ojca, czy ma też konkretny związek z naszym życiem?
Sprawy się komplikują
Sporo światła na pierwsze z pytań rzuca prorok Ezechiel: „Tak mówi Pan Bóg: «Nie z waszego powodu to czynię, domu Izraela, ale dla świętego imienia mojego, które bezcześciliście wśród ludów pogańskich, do których przyszliście. Chcę uświęcić wielkie imię moje, które zbezczeszczone jest pośród ludów, zbezczeszczone przez was pośród nich, i poznają ludy, że Ja jestem Pan – wyrocznia Pana Boga – gdy okażę się Świętym względem was przed ich oczami. Zabiorę was spośród ludów, zbiorę was ze wszystkich krajów i przyprowadzę was z powrotem do waszego kraju, pokropię was czystą wodą, abyście się stali czystymi, i oczyszczę was od wszelkiej zmazy i od wszystkich waszych bożków. I dam wam serce nowe i ducha nowego tchnę do waszego wnętrza, odbiorę wam serce kamienne, a dam wam serce z ciała»” (Ez 6, 22–26). W proroctwie tym Bóg łączy uświęcenie swego imienia ze świętością ludu, z którym związał się przymierzem. Sam deklaruje pragnienie czynienia tego, o co Go prosimy w Modlitwie Pańskiej. Zapowiada też, w jaki sposób to się dokona – zwoła tych, którzy do Niego należą, pokropi czystą wodą i sam oczyści, co więcej – da swojego ducha i dokona swoistego przeszczepu serca. To zatwardziałe, a więc kamienne, usunie, by dać żywe, pulsujące Jego życiem.
Komentarzem do tych słów prorockich jest fragment z Ewangelii według św. Jana. Zacznę od ich kontekstu, bo on pięknie tłumaczy, w jaki sposób wypełni się zapowiedź dana przez Ezechiela. Jezus niedawno wskrzesił Łazarza, a na uczcie w Betanii, będącej podziękowaniem za to, Maria namaściła Go olejkiem. Pan powiedział, że to przygotowanie na dzień Jego pogrzebu, po raz kolejny zapowiadając swoją mękę. Następnego dnia wjechał uroczyście do Jerozolimy, czego skutkiem było też to, że poganie zapragnęli Go bliżej poznać. Ich prośba o rozmowę, której pośrednikiem był Filip, została przez Jezusa odczytana jako wezwanie do dopełnienia głoszenia przez złożenie siebie w ofierze. Dotyczącą tego deklarację kończy stwierdzeniem: „Ojcze, wsław imię Twoje!”, na co słyszy odpowiedź z nieba: „Już wsławiłem i jeszcze wsławię!” (J 12, 28).
Ofiara ukazująca świętość
Jezus nie opiera się na sobie, jasno wskazuje, że Jego ofiara jest składana ze względu na Ojca i to Jego świętość ma okazać. Co więcej, to Ojciec wsławi swoje imię, zaś pascha Pana będzie powodem, dla którego imię Boga będzie sławione nie tylko wśród Żydów, ale także pogan. Jak to wyrazi się w praktyce, jeśli można tak powiedzieć? U Ezechiela czytamy o pokropieniu wodą czystą i całkowicie uzasadnione jest skojarzenie jej z tą, która wypłynęła z boku Pana, przebitego na krzyżu. Ojcowie Kościoła i tradycja teologiczna Kościoła widzą w niej symbol chrztu. W nim nie tylko zostaliśmy na nowo pojednani z Bogiem, ale też owocem i jednocześnie sposobem, w jaki została zbudowana ta jedność, jest dar Ducha Świętego. Był on możliwy dzięki płynącemu z miłości posłuszeństwu Syna (piękną teologię tej dynamiki przedstawia nam autor Listu do Hebrajczyków), które zaprowadziło Go na krzyż i do grobu, a ostatecznie do zmartwychwstania – Bóg najwyraźniej nie lubi złych zakończeń. Kiedy więc Jezus w tej samej scenie opisanej przez Jana Ewangelistę, którą wyżej przytoczyłam, mówi: „Kto zaś chciałby Mi służyć, niech idzie za Mną, a gdzie Ja jestem, tam będzie i mój sługa” (J 12, 26), ma na myśli nie tylko zachętę do przyjęcia krzyża, ale także udział w zmartwychwstaniu.
To ono, ten ostatni triumfalny akcent Ewangelii i Apokalipsy, pokazuje w pełni świętość Ojca. Nie da się go jednak oderwać od konieczności przyjęcia krzyża. Operacje kardiologiczne są ryzykowne, a więc zgoda na to, by Ktoś nam wyjął serce – w języku Biblii symbol „centrum decyzyjnego” człowieka, nie jedynie siedlisko uczuć – wymaga szaleńczej odwagi. To jej przejawy, w najbardziej spektakularny sposób wyrażające się męczeństwem, sprawiały i czynią to do dziś, że patrzący na chrześcijan uznają istnienie, a przede wszystkim świętość wyznawanego przez nich Boga.
O świętości Ojca świadczą także mniej uderzające przejawy „wymiany” serca: wypływająca z miłości służba innym, zgoda na codzienne tracenie siebie, by oni mogli wzrastać, wielkoduszność w przyjmowaniu tego, co Bóg i inni ludzie chcą nam dawać. Wyobraźnia miłosierdzia (cudowna fraza z homilii Jana Pawła II) nie ma granic i jest niesłychanie twórcza, ale warunkiem posługiwania się nią jest przyjęcie Ducha (a więc miłości) i zgoda na złożenie siebie w ofierze. Nie po to, żeby umrzeć, ale żeby dzięki tej śmierci zmartwychwstać!
Dzieci Boga
Pierwszą prośbą Modlitwy Pańskiej jest wołanie o to, żeby Ojciec uświęcał swoje imię. To dokonuje się w nas, bo On podjął szaleńczą (na szczęście tylko po ludzku) decyzję uznania nas za swoje dzieci. Dodajmy – doskonale znając nasze słabości, ale i potencjał. Pozwala, by nasz sposób życia i to, jakimi jesteśmy ludźmi, wobec świata było kojarzone z Jego imieniem. Prosząc więc: „Święć się imię Twoje”, tak naprawdę wołam, często wielokrotnie w ciągu dnia: „Daj mi świętość!”. I to jest odpowiedź na pytanie, co wspólnego z moim życiem ma prośba o to, by Bóg uświęcał swoje imię.
Czyni za pośrednictwem mojego świadectwa, a ono jest możliwe przede wszystkim dzięki Jego działaniu: miłości Ojca, ofierze Syna, dawaniu życia przez Ducha. Jako dzieci Boga nosimy Jego imię, ono stanowi o naszej tożsamości. Po polsku mówimy, że jesteśmy chrześcijanami, identyfikując się jako ci, którzy zostali ochrzczeni. Tymczasem w Nowym Testamencie uczniowie Chrystusa zostają określeni mianem christianoi (zob. Dz 11, 26), dosłownie „chrystusowi” – nosimy Jego imię i dlatego cokolwiek robimy, jest łączone z Tym, dzięki któremu je otrzymaliśmy. Dlatego też ktokolwiek uderza w nas, zadaje cios Jemu – nie bez powodu Jezus pyta pod Damaszkiem: „Szawle, Szawle, dlaczego MNIE prześladujesz?” (Dz 9, 4) – ale i nasza obojętność na Boże wezwania jest odczytywana jako Jego obojętność.
Kiedy zastanawiam się nad tym, dlaczego właśnie od tej prośby zaczyna się Modlitwa Pańska, po pierwsze widzę w tym wezwanie do dostrzeżenia, jak ważne jest szukanie w moim życiu chwały Boga. Jednak nie na zasadzie „wygenerowania” jej, trochę jak na wymuszonej modlitwie uwielbienia, ale przez otwartość na Ducha Świętego i zgodę, by iść wszędzie, dokąd On chce mnie prowadzić i tak jak On chce mnie prowadzić. Po drugie, zaczynam rozumieć, że świętość nie jest dla mnie jako chrześcijanki opcjonalna – to sedno mojego powołania, jego cel i sposób realizacji. Moje życie ma prowadzić mnie i innych do dostrzegania coraz głębiej piękna i wielkości najlepszego Ojca z niebios, jak Go określił w jednym z listów zmarły w opinii świętości dominikanin, br. Gwala Torbiński. Trudno odmówić temu określeniu prawdziwości.
Elżbieta Wiater
Przewodnik Katolicki 49/2023
Człowiek nadziei z ufnością spogląda w przyszłość i oczekuje szczęśliwego jej spełnienia w wieczności. Jego nadzieja jest bowiem zakotwiczona w Bogu. Podobne doświadczenie zdobył Ojciec Pio z Pietrelciny. Czy jednak było tak zawsze i nic nie zachwiało tej jego pewności, którą złożył w Jezusie Chrystusie?
___________________