logo
Czwartek, 28 marca 2024 r.
imieniny:
Anieli, Kasrota, Soni, Guntrama, Aleksandra, Jana – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
ks. Mieczysław Rusiecki
Wymagająca miłość siebie
Życie Duchowe
 


Kiedy człowiek jest zdolny kochać siebie? Kiedy siebie prawdziwie kocha? Zgodnie z określeniem miłości, która jest ukierunkowaniem ku dobru, szukaniem go i dzieleniem się nim z innymi, człowiek może kochać siebie, gdy dostrzeże w sobie dobro i to w miarę wielkie i trwałe. Oznacza to, że nastąpi w nim uleczenie wewnętrzne wszelkich zranień wyniesionych z dzieciństwa, a pogłębianych w trakcie dojrzewania. Trzeba samemu czuć się dobrze, wyciszyć w sobie wszelkie niepokoje, nauczyć się sztuki pogodnego patrzenia na siebie i innych, umiejętności widzenia dobra w sobie i w innych. Malkontent nie jest zdolny do miłości siebie.
 
By człowiek mógł kochać siebie w sposób trwały, musi odczytywać w sobie cały szereg cech i działań dodatnich, które składają się na jego „pozytywny obraz siebie”. Powinien też umieć cieszyć się dostrzeżonym w sobie wyposażeniem, a także zgodzić się na własne braki. Jest to punkt wyjścia do uwierzenia w siebie i do samodzielnego rozwiązywania problemów osobistych oraz do bezkolizyjnego, dojrzałego i odpowiedzialnego nawiązywania i przeżywania dobrych relacji z innymi.
 
Bóg pierwszy nas umiłował
 
Jakie działania należy podjąć, by w sposób stały coraz głębiej wrastać w dobro i mieć świadomość, że się jest w porządku i dobrze usposobionym wobec siebie? Po pierwsze trzeba uwierzyć w to, że Pan Bóg zawsze widzi nas dobrze. Miłość siebie rodzi się więc nie tylko z troski o ciągłe porządkowanie siebie i rozwijanie swoich możliwości, ale przede wszystkim jest odczytywana jako dobro w nas otrzymywane dzięki temu, że najpierw ukochał nas Pan Bóg. Inaczej nigdy nie bylibyśmy do końca pewni dobra w sobie i spokojni o to, czy właściwie odczytujemy posiadane walory i miejsce zajmowane wśród ludzi. Jedynie w Bogu możemy siebie prawdziwie i całkowicie kochać i to zawsze – zarówno upadając, jak i powstając. Dzieje się tak, gdyż niezależnie od stanu, w jakim się znajdujemy, On zawsze nas kocha i ma dla każdego plan swojej miłości.
 
Bóg chce się nami posłużyć w wielkim dziele zbawiania świata. On pragnie w nas i przez nas dokonywać „wielkich rzeczy”, a Jego działanie jest zawsze skuteczne. W Nim możemy nawet „przegrywać”, mamy bowiem pewność, że Jego sprawa jest zawsze na dobrej drodze – także krzyżowej, wiodącej na szczyt Kalwarii, ale również prowadzącej do wydarzeń poranka wielkanocnego. Mocno w to uwierzyć, polegać niezłomnie na zapewnieniu, że dobro jest większe od zła, że miłość zdolna jest przezwyciężyć wszelką nienawiść – to całkowicie i na stałe wypełnić siebie pokojem i nadzieją, przestać się lękać i smucić. W takiej postawie ważne staje się tylko jedno – czuwać, wsłuchiwać się w Jego natchnienia, trwać w Jego bliskości i „nadążać” za Jego myślą w zmieniających się sytuacjach, czyli ufać i być zawsze wiernym.
 
Po uładzeniu swojego wnętrza, po odnalezieniu się w bliskości Pana Boga, następnym krokiem wzrostu w miłości siebie jest sprawdzanie swoich możliwości w działaniu, troska o własny rozwój, przemierzanie drogi do pełni. Chodzi tu – według Allporta – o tzw. „ja fenomenologiczne, «rozpięte» między obrazem samego siebie i własnymi aspiracjami. W tym najbardziej wewnętrznym centrum osobowości tkwi implicite intencjonalna istota człowieka” [1]. Oznacza to, że człowiek nie jest tym, kim jest, ale kim pragnie być, a tak naprawdę jest tym, kim się ustawicznie staje. O tym zaś, kim człowiek się staje, decyduje ciekawy program jego życia, wysnuty z odczytanych w sobie możliwości, potwierdzony łaską powołania, wymodlony na klęczkach, konkretyzowany i korygowany w trakcie drogi, pieczołowicie konfrontowany z obranym życiowym wzorcem-ideałem. Wzorzec ten w absolutnym wymiarze koncentruje się na osobie i życiu Jezusa Chrystusa. Określa go najbardziej etyka błogosławieństw i ewangelicznej doskonałości. W świetle tego wzorca człowiek czyta zarówno w sobie, jak i w środowisku, co powinien robić i jak ma – wykorzystując wszelkie warunki, w których żyje – urzeczywistniać siebie. Dowiaduje się o tym także z wewnętrznych natchnień Bożych, z odnajdywanych w sobie świateł Ducha Świętego, z otrzymywanych charyzmatów czy wreszcie ze „znaków czasu”, otwierających nowe pole spełniania siebie.
 
Miłować siebie znaczy więc systematycznie odczytywać w sobie wielkie dobro otrzymane darmo od Stwórcy. Tym dobrem jest życie, zdrowie, zdolność do poznawania prawdy, szukania i miłowania dobra, wszelkie inne uzdolnienia, wybranie i przeznaczenie do zbawienia. Być tak bardzo obdarowanym to poczuwać się także do wielkiej odpowiedzialności i troszczyć się o to, by nie tylko niczego nie zmarnować, ale wszystko, co jest możliwością i szansą, zwielokrotnić i rozwinąć do pełni.
 
Prawdziwie miłować siebie to także uświadamiać sobie wspaniałe dary otrzymane od Chrystusa i uczynić je przedmiotem największej troski. Zarówno łaska usprawiedliwienia, jak i powrót do godności dziecka Bożego, powołanie do świętości, możliwość włączenia się w Jezusową misję zbawczą – aż po największą łaskę, jaką jest męczeństwo – stanowią nobilitujące wezwanie, które życie nawet najprostszego człowieka może uczynić wielką przygodą. To pozwala „cieszyć się małym, a wytrzymać najgorsze”.
 
Miłować siebie znaczy również systematycznie odczytywać w sobie dary i owoce Ducha Świętego i pod Jego kierownictwem wytrwale przemierzać trudne szlaki życia duchowego. Doskonałość nie istnieje przecież tylko „w niebiosach i w marmurze”. Może także stać się udziałem człowieka, tym bardziej że Chrystus wezwał do niej każdego (por. Mt 5, 48).

Odpowiedź na dar
 
Świadomość posiadania tak wielkiego i różnorakiego dobra w sobie budzi zdumienie, zachwyt, radość i wdzięczność, ale również ogromnie zobowiązuje. Powinienem często pytać siebie: co robię z tak obficie otrzymanymi darami? Przecież wzrost tego dobra we mnie to największe zadanie mojego życia. Ma ono dać w wyniku pełnię mojego człowieczeństwa oraz przyczyniać się do duchowego rozwoju innych. Jak się to ma we mnie dokonywać?
 
W sferze logosu, tj. w płaszczyźnie intelektualnej, mam stać się coraz bardziej wnikliwym czytelnikiem prawdy – tej najgłębszej ukazującej sens całego ludzkiego życia, pozwalającej wszystko poukładać w logiczny ciąg zdarzeń na długich jego odcinkach oraz tej konkretnej, odnoszącej się do poszczególnych wydarzeń. Jedną i drugą uczynię przedmiotem mojej głębokiej refleksji, systematycznej, poważnej lektury, codziennych rozmów i dyskusji, by w ten sposób zapewnić sobie stały „przyrost świadomości”. Będę pogłębiał swoje patrzenie nawet na drobne sprawy codziennego życia, oceniając je w świetle eschatologii. Dla wierzącego nie ma spraw małych, znikomych, niewartych zachodu. Przeciwnie, jak powiedział Theillard de Chardin: „Wszystko, co się zdarza, jest godne uwielbienia”. Wszystko pomaga do zbawienia.
 
Aby tak patrzeć, potrzeba ustawicznej koncentracji, głębszego zastanawiania się nad każdym planowanym i realizowanym zadaniem życiowym. Podobnie ważne jest, aby po dokonaniu czegokolwiek, zwłaszcza o większym znaczeniu, przebiec myślą jeszcze raz poszczególne etapy działania i krytycznie ocenić to, co było trafnie dobrane, oraz to, co nieudane, nieprzemyślane do końca, i za jedno dziękować, a za drugie przepraszać. To pomoże głębiej i wnikliwiej przeanalizować to, co ma być osiągane następnym razem, oraz trafniej dobierać potrzebne środki.
 
Trzeba także bardziej przykładać się do ustawicznego skupienia, co oznacza staranniej wyznaczać, zgłębiać i dłużej nosić w sobie wybrane ważne problemy, a nie myśleć „o wszystkim i o niczym”. Trzeba również mówić o tym, czym najgłębiej żyję, a nie o rzeczach powierzchownych. Żyjąc świadomie i odpowiedzialnie, sam wybieram interesujące mnie zagadnienia, a nie powtarzam tego, o czym mówią wszyscy. Gdybym tego konsekwentnie dokonywał, byłaby to rewolucja kopernikańska w moim życiu. Byłoby to również przyznanie rozumowi (jako głównej władzy myślenia) należnego mu miejsca oraz wykorzystanie go w tym celu, by współczesny człowiek był nie tylko konsumentem, ale także myślicielem. Przecież „powołaniem człowieka jest dążenie do prawdy, która przekracza jego samego” [2]. Chodzi tutaj o poszukiwanie prawdy ostatecznej, gdyż dopiero w jej świetle wszystko staje się zrozumiałe i sensowne, i bardziej ludzkie. Czy pomyślałem kiedykolwiek o tym, że prawdę można zaślubić i na sposób ciągły poddawać się jej nobilitującemu działaniu? Czy wierzę, że to jest możliwe i u mnie? Umiłowanie prawdy, troska o jej systematyczne zgłębianie i o układanie swego życia według jej wymogów są nieodzownym warunkiem realizowania miłości siebie.
 
W płaszczyźnie etosu miłość siebie wyraża się najpełniej w postawach, w działaniu, w sprawnościach moralnych, w prawidłowym działaniu sumienia. Człowiek prawdziwie kochający siebie przyjmuje na stałe postawę zdyscyplinowania. Dba o porządek, o pewien rygor, zarówno w swoim wnętrzu, jak i wokół siebie. Stara się okiełznać własną wyobraźnię, szybko zdystansować się do tego, co niekiedy spada jak grom z jasnego nieba. Usiłuje zachować zimną krew, gdy wszyscy tracą głowę i poddają się napięciom czy jakimkolwiek emocjonalnym zawirowaniom. Zdecydowanie opowiada się za postawą aktywną, dynamiczną, angażującą całkowicie na serio i do końca. Umie cierpliwie czekać, zwłaszcza w planach długodystansowych. Godzi się z pokorą na przegranie bitwy, jeśli coś źle rozplanował, czegoś nie dopatrzył. Z godnością stara się przetrwać każde „doświadczenie”, zwłaszcza niezawinione, widząc w nim cząstkę krzyża. Nigdy jednak nie ustąpi z placu boju z poczuciem wewnętrznej przegranej, gdy chodzi o najważniejsze wartości, o istotne zasady. Tym stara się być wiernym za wszelką cenę.
 
Wymagając od siebie, nie pobłaża innym, stara się jednak niczego im nie narzucać. Chętnie rozmawia, wczuwa się w sytuację oraz sposób myślenia rozmówcy, usiłuje razem z nim znaleźć najbardziej trafne rozwiązanie. Jest wyrozumiały i umie słuchać. Umie być dyskretny. Nie posługuje się gotowymi schematami, lecz jest otwarty na to, co nowe. Chętnie przyjmuje postawę ucznia, ciekawego świata i ludzi, gotowego przeorientować i jeszcze kolejny raz zgłębić dotychczasowe osiągnięcia.
 
Wewnętrzne scalenie
 
Człowiek prawdziwie kochający siebie od czasu do czasu zatrzymuje się w drodze. Znajduje czas wyłącznie dla Pana Boga i dla siebie. Wnikliwie analizuje sukcesy i porażki i mądrzej stara się planować przyszłość. Po każdym tego typu duchowym wzmocnieniu solidniej zabiera się do kolejnych działań. Wykonuje je z całkowitym oddaniem i wkłada w nie całe serce. A ponieważ ciągle podnosi sobie poprzeczkę, jego dokonania noszą ukryte w sobie cechy mistrzostwa. To jeszcze bardziej motywuje i pobudza go do poszerzania kręgu zainteresowań, do systematyczności w pracy, do umiejętnego wykorzystania czasu, do mądrzejszego podejścia do życia. Daje mu to również w wyniku „przyrost wolności”. Oznacza ona przypływ nowych sił i możliwości po każdym pokonaniu wyznaczanych odcinków drogi, a co najważniejsze – większą odwagę oraz zdolność do samodyscypliny, do przekraczania siebie.
 
Rosnąca dynamika życia osiągająca swoje apogeum, połączona z coraz większą świadomością przemijania oraz zbliżania się śmierci, a więc odwołania z tej ziemi do Pana – nakazuje coraz staranniej podsumowywać dotychczasowe dokonania. Jawi się wówczas ostra konieczność ostatecznego rozliczenia w sumieniu z otrzymanych darów. Niemal ostatnia szansa, by je puścić w obrót na najbardziej korzystnych warunkach. Człowiek prawdziwie miłujący siebie pracuje do końca ze wzmożoną czujnością i gorliwością. Daje to w efekcie także „przyrost wrażliwości” jego sumienia. Pod koniec życia nie usypia więc, ale szerzej otwiera oczy, wnikliwiej widzi, mądrzej wszystko ocenia. A co najbardziej istotne i odkrywcze, prawdziwa miłość siebie, maksymalnie wymagająca od siebie zupełnie niepostrzeżenie wprowadza go – jeśli stara się żyć konsekwentnie – w świat agosu. Przybliża do ideału. Ta bliskość jest czymś, co najbardziej zdumiewa i twórczo inspiruje. Nakazuje całe doświadczenie życiowe włożyć w to, co się aktualnie przeżywa i wykonuje. To wewnętrzne scalenie, ta całkowitość daru z siebie wspaniałomyślnie przekazywanego innym jest chyba najlepszym sprawdzianem dobrze ustawionej miłości siebie. Wykwita ona głębokim przekonaniem i potrzebą serca, zawartą w Chrystusowym zaleceniu: Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie (Mt 10, 8). Wymagająca miłość siebie rodzi prawdziwą miłość do każdego człowieka. Tym bardziej więc otwiera na miłość do dziecka.
 
 
ks. Mieczysław Rusiecki
Życie Duchowe ZIMA 33/2003
 
fot. Eli DeFaria | Unsplash (cc)
 
_________________________________
Przypisy:

[1] W. Szewczuk, Osobowość, w: W. szewczuk (red.), Encyklopedia psychologii, Warszawa 1998, s. 369.
[2] Jan Paweł II, Fides et ratio, Rzym 1998, 5. 
 
Zobacz także
Wilfrid Stinissen OCD
Wszyscy marzymy o idealnej wspólnocie miłości. Przynależymy do jakichś grup, pracujemy i żyjemy razem. Może należymy do jakiejś grupy modlitewnej albo dyskusyjnej. Wspólnie przemierzamy naszą drogę. Przykład naszych braci daje nam siłę, aby powstawać z upadków. Jakież to błogosławieństwo! Jednak często bywamy zawiedzeni...
 
o. Bartłomiej J. Kucharski OCD
Brandstaetter pisze, cytując swojego przodka: "Będziesz Biblię nieustannie czytał... Będziesz ją kochał więcej niż rodziców... Więcej niż mnie... Nigdy się z nią nie rozstaniesz... A gdy zestarzejesz się, dojdziesz do przekonania, że wszystkie książki, jakie przeczytałeś w życiu, są tylko nieudolnym komentarzem.  
 
ks. Andrzej Godyń SDB
najtrudniejsza w percepcji kapłana jest rozbieżność między ideałem, do którego jest powołany, a ludzką słabością. Z jednej strony jest Chrystusem, który mówi: „to jest moje ciało”, „ja odpuszczam tobie grzechy”, a z drugiej strony jako „z ludu wzięty i dla ludu ustanowiony” niesie wszystkie wady tego ludu, z którego się wywodzi...
 
Rozmowa z księdzem biskupem Andrzejem Siemieniewskim.
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS