logo
Czwartek, 28 marca 2024 r.
imieniny:
Anieli, Kasrota, Soni, Guntrama, Aleksandra, Jana – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Monika Białkowska
Zachować się jak trzeba
Przewodnik Katolicki
 


O cieniu, jaki na sprawiedliwych księży i świeckich rzucają afery pedofilskie w Kościele, o intencjach tych, którzy je ujawniają oraz o ryzyku fałszywych oskarżeń z ks. Piotrem Studnickim, kierownikiem biura delegata KEP ds. ochrony dzieci i młodzieży rozmawia Monika Białkowska.

 

Często spotyka się Ksiądz z zarzutem innych księży, że w całej pracy związanej z ochroną małoletnich w Kościele występuje Ksiądz przeciwko nim?

 

Może nie często, ale to się zdarza. Księża czują, że nie są zrozumiani: że są w trudnej sytuacji, pod pewną społeczną presją, czasami wręcz napiętnowani. Muszą się mierzyć z krzywdzącymi uogólnieniami i nieufnością. To ma konsekwencje w ich pracy duszpasterskiej i katechetycznej. W tym wszystkim wielu dobrych i sumiennych, pracujących z oddaniem księży czuje się niedostrzeganych.

Dostrzeżmy ich zatem. Jakie konsekwencje dla tych z oddaniem pracujących księży mają kolejne ujawniane skandale pedofilskie?

 

Czytałbym to przede wszystkim w kategoriach honoru – cnoty społecznej, o której pisał już Arystoteles, a św. Tomasz z Akwinu zdefiniował ją jako społeczną projekcję zachowań moralnych bądź niemoralnych. Każde postępowanie jednostki rzutuje na całą wspólnotę, do której człowiek przynależy. Zachowanie moralne jednostki w pewnym sensie rozpromienia całą wspólnotę. Jeśli jednostka zachowa się szlachetnie, jesteśmy z niej dumni. Na tej zasadzie jako Polacy jesteśmy dumni z papieża Polaka. Wielcy ludzie są „nasi” i są przyczyną naszej chluby. Ale to ma swoją drugą stronę: jeśli ktoś ze wspólnoty zachowuje się niemoralnie, to zachowanie rzuca cień na wszystkich i rodzi poczucie wstydu. Przestępcze czyny niektórych duchownych czy niewłaściwe reakcje niektórych ich przełożonych rzutują na nas wszystkich, stają się przyczyną podejrzliwości wobec całej wspólnoty. Nie dotyczy to tylko duchownych. Świeccy również słyszą: „To wy jesteście ci od tych afer”. Wszyscy niesiemy ze sobą to odium, które spadło na Kościół przez przestępstwa niektórych jej członków.

Ale czy to odium, ten cień, o którym Ksiądz mówi, na pewno jest realny – a nie wyobrażony? Czy na poziomie parafii ludzie, którzy znają swojego księdza od lat i mu ufają, nagle zaczynają patrzeć na niego jak na pedofila?

 

Myślę, że nie ma tu automatycznej nieufności wobec każdego księdza – tym bardziej nie wobec tego, który dobrze i uczciwie żyje ze swoją wspólnotą. Zdarza się jednak na ulicy, że przypadkowy człowiek mijając księdza w koloratce, rzuci mu, że jest pedofilem. Sam się z tym spotkałem na lotnisku. I właśnie przed takim potraktowaniem pojawia się w księżach lęk.

O ten lęk chodzi również w protestach przeciwko wieszaniu plakatów informujących o telefonie zaufania dla zranionych w Kościele? Radio Maryja przekonywało, że takie plakaty sugerują, że każdy ksiądz to pedofil. Ufam, że nie kryje się za tym żadna złośliwość, tylko jakieś prawdziwe emocje, które trzeba zrozumieć.

 

Lęk sprawia, że jesteśmy jak kapłan i lewita z przypowieści o miłosiernym Samarytaninie: zajęci ważnymi sprawami i niezauważający realnego cierpienia tuż obok. Ten biblijny obraz powinien być kluczem naszych działań w Kościele i taka jest logika akcji „Zranieni w Kościele”. Jeśli w kościele wisi gaśnica, to ona nie oznacza, że to szczególnie narażone na pożary miejsce albo że ksiądz jest podpalaczem. Po prostu wszędzie może się coś stać, dlatego dobrze wiedzieć, że ona jest – i gdzie jej szukać. Plakat wiszący w gablocie parafialnej nie sugeruje, że w tej konkretnej parafii jest pedofil. Informacja z plakatu może być realną pomocą dla tych, którzy zostali kiedyś skrzywdzeni przez księdza. Tacy ludzie mogą być przecież w każdej wspólnocie, a my nie możemy wobec nich pozostać bezczynni. Mamy iść i szukać skrzywdzonych, bo oni są jak człowiek pobity przy drodze. Sami często nie wiedzą, co mają zrobić z bólem z przeszłości, jak sobie z nim poradzić, boją się zrobić pierwszy krok, boją się kontaktu z instytucją Kościoła. Powinni od nas usłyszeć, że jest ktoś, kto chce ich wysłuchać, kto będzie im towarzyszył, że nie zostaną sami.

Myślę, że ważnym jest uświadomić sobie, że krzywda któregoś z członków naszej wspólnoty, również parafialnej, mogła się wydarzyć wiele lat temu – zanim posługujący w niej dziś ksiądz w ogóle przyszedł na świat. Że tu absolutnie nic nie jest wymierzone przeciwko niemu. Poruszyła mnie historia 80-letniej kobiety, która zadzwoniła do telefonu „Zranionych w Kościele”. Uświadomiłam sobie wtedy, że plakaty są nie tyle komunikatem dla świeckich: „W tym miejscu uważaj na swoje dziecko”, co raczej komunikatem dla księdza: „W tym miejscu może być ktoś, kto cierpi od wielu lat. A ty jesteś tu po to, żeby wreszcie mu pomóc”.

 

Trzydzieści, czterdzieści lat temu mieliśmy dużo mniejszą wiedzę. O tych sprawach się nie mówiło. Gdy ktoś próbował opowiedzieć swoją historię, był przyjmowany często z obojętnością, niedowierzaniem czy wręcz wrogością. Dziś wiemy więcej, wiemy co z taką opowieścią zrobić, do kogo iść, jakie konkretnie podjąć kroki. Ja również mam doświadczenie spotkania z osobą starszą. To było jeszcze przed pierwszym filmem Sekielskich, kiedy mierzyłem się z tym tematem na ambonie. Na tym kazaniu mówiłem m.in., że zgłoszenie przestępstwa popełnionego przez duchownego to nie tylko obowiązek prawny, ale również powinność sumienia i że nie jest to atak na Kościół, ale trudny akt miłości do Kościoła. Po kazaniu przyszedł do mnie starszy pan. Miał łzy w oczach i dziękował. Byłem onieśmielony jego łzami, on szybko się wycofał, nie zdążyłem zapytać, czy mogę jakoś pomóc. Ale intuicja mi podpowiada, że ten pan był przed laty skrzywdzony. Że dożył wreszcie czasów, kiedy zaczynamy o tym w Kościele mówić otwarcie i nie robimy tego w kategoriach ataku na Kościół, ale szukamy rozwiązań, prawdy i sprawiedliwości. Jak długo ten pan żył z poczuciem krzywdy i osamotnienia, może nikomu nigdy o tym nie mówiąc? Dla niego też jesteśmy.

Te plakaty, tak często niezrozumiane w parafiach, nie są więc oskarżeniem, co raczej wezwaniem do działania?

 

Zdecydowanie tak trzeba je widzieć. Stoi za nimi logika miłosiernego Samarytanina i Dobrego Pasterza. Kilka miesięcy temu na spotkaniu duszpasterzy osób pokrzywdzonych słuchaliśmy świadectwa mężczyzny wykorzystanego seksualnie w dzieciństwie przez księdza. Mówił nam o potrzebie pomocy duchowej dla wykorzystywanych seksualnie. Nawiązał do przypowieści o zagubionej owcy. Pytał nas, co robimy, żeby tę owcę odnaleźć – zwłaszcza że ona nie zgubiła się sama, ale została zgubiona przez naszych braci, którzy ją skrzywdzili. Ta przypowieść jest ważna również wtedy, kiedy próbujemy mówić o liczbach. Słyszę czasem, że to marginalny problem, że pedofilów jest wśród księży niewielu i skrzywdzonych procentowo jest mało. Chrystus uczy nas innej logiki. Nie zaczyna od liczb, ale od konkretnej osoby, której musimy szukać. Jezus mówi jasno, że nie wystarczy zajmować się zdrowymi owcami, ale szukać tej jednej, poranionej. Nie może być dobrym pasterzem ktoś, kto powie, że trudno, tamtych wprawdzie nie ma, odeszły, ale ważne są te miliony, które nadal są w kościołach. W całej odpowiedzi na kryzys wykorzystywania seksualnego musimy wracać do Ewangelii. W przeciwnym przypadku będziemy nakładać na tę sprawę klisze, które nie są Chrystusowe i kierować się kategoriami politycznymi czy korporacyjnymi. Wtedy przestajemy być ewangeliczną wspólnotą i zaczynamy samych siebie traktować jak partię polityczną.

Polityka nie jest tu bez znaczenia. Z wielu stron pojawia się argument, że cała sprawa pedofilii w Kościele rozdmuchana jest sztucznie przez środowiska wrogie Kościołowi, że niepotrzebnie w ogóle wchodzimy w narzuconą nam narrację.

 

Do tego dochodzi pytanie o intencje mediów, które nagłaśniają skandale w Kościele. Nie znam cudzych intencji, dlatego nie mogę ich oceniać. Ale wiem, że Bóg, kiedy chciał uwolnić swój lud albo chciał go ukarać i oczyścić, potrafił w historii posłużyć się Cyrusem albo Nabuchodonozorem, którzy z narodem wybranym nie mieli nic wspólnego i trudno ich było nazwać jego przyjaciółmi. A On przeprowadzał nimi swoją wolę dla dobra Izraela. Dlaczego dzisiaj ma się nie posłużyć mediami – nawet jeśli uznajemy je za wrogie Kościołowi? Dla mnie ważniejsze od pytania o intencje Tomasza Sekielskiego jest pytanie, czy pokazana w filmie historia jest prawdziwa. Szukanie cudzych intencji nigdzie nas nie zaprowadzi. Ono jest formą zamykania oczu na problem, a nie sposobem mierzenia się z problemem. Benedykt XVI mówił, że nawet jeśli mediom trudno jest ukryć satysfakcję, że znów znaleźli jakąś historię, musimy być wdzięczni, jeśli pokazują prawdę. Tylko uczciwe uznanie prawdy pomaga nam mierzyć się z problemem.

A może trzeba z tą prawdą mierzyć się ciszej? Nie mówić tyle o jednym temacie, a zająć się tym, co w Kościele dobre i piękne?

 

Pomoc pokrzywdzonym i ochrona dzieci są tym, co jest w Kościele dobre. My się nie zajmujemy pedofilią. Zajmujemy się pomocą skrzywdzonym, to jest przecież czysta Ewangelia! Dla mnie mocnym argumentem za tym, że trzeba o tych sprawach mówić otwarcie są wypowiedzi ostatnich papieży, zaczynając od Jana Pawła II poprzez Benedykta aż po Franciszka. Otwarta komunikacja jest tu częścią lekarstwa – również dlatego, że przestępstwa te były związane ze zmową milczenia i źle rozumianą dyskrecją, powodującą zamiatanie spraw pod dywan. Owszem, to nie jest jedyny temat Kościoła, ale dziś jest on tak newralgiczny dla naszej wiarygodności, że nie możemy ani od niego uciec, ani przestać mówić o tym, co robimy.

Niepokój wielu księży wiąże się z pieniędzmi, jakie mają przeznaczać na działanie Fundacji św. Józefa. Pytają, dlaczego mają się składać na coś, za co powinni płacić sprawcy? Sprawiedliwi mają płacić za pedofilów?

 

Wiem, że temat finansowania fundacji budzi wśród niektórych księży niezrozumienie i opór. Wracamy znów do tej samej logiki miłosiernego Samarytanina. W działalności fundacji nie chodzi o zdjęcie odpowiedzialności ze sprawcy, ale o realną pomoc pokrzywdzonym. Kto ma być przy nich pierwszy, jeśli nie Kościół właśnie, jeśli nie księża? A ci skrzywdzeni potrzebują profesjonalnej pomocy, która kosztuje. To my kapłani powinniśmy pomóc pierwsi, bo to nasi bracia zawiedli. Logiką fundacji nie jest płacenie odszkodowań, a pomoc w zdrowieniu. Poszkodowany ma prawo domagać się odszkodowania w sądzie od sprawcy. Poprzez odszkodowanie sprawca może odczuć konsekwencje swojego czynu, a pokrzywdzony może odzyskać poczucie sprawiedliwości. Ale to nie wymazuje miłości i miłosierdzia, które powinniśmy okazać.

Opór budzą też procedury – które sprawiają, że łatwo jest rzucić na księdza fałszywe oskarżenie, niszcząc w ten sposób jego życie.

 

Takie sytuacje mogą się zdarzyć i nie można ich wykluczyć. Na drodze prawnej każdy ma prawo się bronić, choć rzeczywiście już samo oskarżenie księdza jest jakimś rodzajem śmierci publicznej. Fałszywie oskarżonemu księdzu nawet po oczyszczeniu z zarzutów bardzo trudno będzie pełnić posługę. Nie mam wątpliwości, że mamy tu do czynienia wręcz z rodzajem męczeństwa. My, duchowni, musimy się w tej sytuacji modlić o heroiczną odwagę, która jest nam potrzebna, żeby znosić niesprawiedliwy osąd. Musimy również pamiętać, że znoszenie z godnością takiego cierpienia jest przecież formą naśladowania Chrystusa, który wziął na siebie cudze grzechy (nie swoje!) i za cudze grzechy cierpiał. Wszystko wpisane jest w Ewangelię: że będziemy ciągani po sądach, że będziemy fałszywie oskarżani, będziemy w nienawiści u wszystkich. Nie boję się takich sytuacji. One jako Kościołowi nam nie zaszkodzą – podobnie jak nie szkodzą nam i nie szkodzili przez wieki męczennicy. Męczeństwo i heroizm są bardzo trudne, ale przynoszą Kościołowi głęboką korzyść, bo go uwiarygadniają. To nie fałszywe oskarżenia nam szkodzą. O wiele bardziej szkodzi nam to, że mijamy obojętnie zranionych, bojąc się, że ktoś nas „powiąże ze sprawą”, że jakiś cień się i do nas przyklei. Szkodzą nam ci, którzy krzywdzą dzieci, ci, którzy bagatelizują ich dramat. Szkodzi nam tolerowanie zła, bo jest absolutnym zaprzeczeniem tego, czego Chrystus chciał dla swojej wspólnoty: żeby żyła miłością i troską o najsłabszych.

 

Pamiętam scenę z Dziejów Apostolskich, kiedy Piotr i Jan zostali uwięzieni, potem wychłostani i wypuszczeni na wolność: oni nie skarżyli się, ale cieszyli, że byli godni cierpieć dla Jezusa! Jestem zbudowany postawą kard. Pella. Nie mam wątpliwości, że przeżył niewinne cierpienie. Ale nie skupia się dziś na pretensjach. Jest w nim niesamowita godność przyjęcia tego cierpienia. I myślę, że ta sytuacja w żaden sposób nie zaszkodziła Kościołowi w Australii, że jest dla niego budująca. Jest też znakiem, że mamy ludzi, którzy niesprawiedliwie potraktowani nie przestali kochać i żyć Ewangelią. I to – a nie ucieczka przed fałszywymi oskarżeniami – jest zwycięstwem Kościoła. Pokazuje, że nawet w najbardziej niesprzyjających warunkach można zachować się jak trzeba.

Rozmawiała Monika Białkowska
Przewodnik Katolicki 30/2020

 

ks. Piotr Studnicki – kierownik biura delegata KEP ds. ochrony dzieci i młodzieży, doktor nauki o mediach, wykładowca UPJPI