logo
Sobota, 27 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Sergiusza, Teofila, Zyty, Felicji – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
ks. Andrzej Muszala
Nowy wspaniały człowiek jutra i projekt Boga
Więź
 
fot. Barbara Zandoval | Unsplash (cc)


Homo deus – to nowy program ludzkości. Projekt ten rodził się w przeciągu ostatnich kilkudziesięciu lat, a obecnie wystrzelił jak z procy. Jesteśmy na wyciągnięcie ręki od spełnienia naszych odwiecznych marzeń. Nauka i technika dostarczają coraz to doskonalszych narzędzi, by uwolnić nas od śmierci, która jak miecz Damoklesa wisi nad każdym człowiekiem.

 

Wieczność i pełnia szczęścia – to wizja nowego raju, już nie wyimaginowanego, utopijnego, opartego na religijnych przesądach, lecz całkiem realnego, możliwego do osiągnięcia ludzkimi siłami.

 

Życie, które wyrwie się nam


Wielkie koncerny – Google (oraz jego podwykonawcy, jak Calico, czy Google Ventures), Cognitec, Apple, Facebook, Amazon i cała grupa luminarzy z Doliny Krzemowej, przeznaczają olbrzymie kwoty na badania, które mają zapewnić ludziom, już w nieodległej przyszłości, długowieczność i poczucie stałego błogostanu.

 

Program jest realizowany w czterech wymiarach o kryptonimie NBIC (Nanotechnology, Biotechnology, Information Technology, Cognitive Science). Celem nanotechnologii jest wytworzenie miliardów nanorobotów (biologicznych mikrokomputerów wielkości cząsteczek) i wprowadzenie ich w ludzki organizm, by natychmiast lokalizować ogniska infekcji lub nowotworów, wdrażać odpowiednie leczenie lub neutralizować szkodliwe czynniki.

 

Biotechnologia wykorzystuje DNA, RNA, białka, enzymy, drobnoustroje i kultury komórkowe do modyfikacji genetycznej ludzkich komórek, celem osiągnięcia długowieczności lub nawet nieśmiertelności (np. poprzez wydłużanie telomerów na chromosomach).

 

Zadaniem informatyki jest stworzenie platformy współpracy komputerów z ludzkim organizmem, zaś w niedalekiej przyszłości (mówi się o przedziale około 10 lat) doprowadzenie do fuzji sztucznej inteligencji z ludzkim mózgiem.

 

W dalszej kolejności przewiduje się uwolnienie świadomości od ciała (zbudowanego z niezbyt trwałych struktur białkowych) i przeniesienie jej na niebiologiczny nośnik; w ten sposób człowiek mógłby trwać i trwać.

 

W sukurs przychodzi kognitywistyka, dążąca do zmapowania ludzkiego mózgu, poznania mechanizmów myślenia, uczenia się, podejmowania decyzji, odczuwania, powstawania emocji i kontrolowania ich. A wszystko po to, by stworzyć nowego człowieka, dojrzałego, odpowiedzialnego, który w końcu weźmie swój los we własne ręce.

 

Zasadniczym postulatem jest osiągnięcie nieśmiertelności. Jak pisze Yuval Noah Harari w książce „Homo deus. Krótka historia jutra”: „nie musimy czekać na powtórne przyjście Chrystusa, by przezwyciężyć śmierć. Może to zrobić paru geeków w laboratorium. […] Śmielsze podejście głosi, że będzie można się obyć bez żadnych elementów organicznych i konstruować istoty całkowicie nieorganiczne. Sieci neuronów zastąpi inteligentne oprogramowanie, które będzie mogło surfować zarówno po świecie wirtualnym, jak i niewirtualnym.

 

Po czterech miliardach lat w królestwie związków organicznych życie wyrwie się na bezkresne przestrzenie sfery nieorganicznej i zacznie przyjmować kształty, których nie potrafimy sobie wyobrazić nawet w najśmielszych marzeniach”.

 

Innym postulatem jest pełnia szczęścia, którą ma nam zapewnić farmacja. Dąży się do produkcji substratów pobudzających pewne ośrodki w mózgu (a w dalszej kolejności – w elektronicznym czytniku), które są odpowiedzialne za dobre samopoczucie.

 

Odpowiednio spreparowane stymulanty będą oddziaływały na centralny układ nerwowy, indukując permanentne stany przyjemności, a nawet rozkoszy (analogicznej np. do intensywnych doznań seksualnych). Wystarczy, że sięgniemy po tabletkę, lub podłączymy się do specjalnego oprogramowania w naszym komputerze. Albo po prostu będziemy nosić w naszym ciele odpowiedni chip.

 

Powtórka z grzechu pierworodnego


„Diabelstwo! Szarlataństwo! Bezbożność! Szaleństwo!” – wykrzykną niektórzy, przerażeni wizją takiej przyszłości. Z pewnością także wielu chrześcijan. „Powtórka z grzechu pierworodnego; znowu chcemy być jak Bóg – wiedzieć wszystko i być nieśmiertelnymi”.

 

W gruncie rzeczy głosy protestu będą efektem lęku wynikającego ze świadomości, że Kościół po prostu przegrywa. Że nie ma już właściwie nic do zaoferowania współczesnemu światu. Niektórzy będą poszukiwać filozoficznych i teologicznych argumentów do zwalczenia tej bałwochwalczej próby samoubóstwienia człowieka i podejmą walkę o obronę tożsamości chrześcijaństwa, stając do nierównego boju.

 

Lecz w gruncie rzeczy skazani będą na klęskę, gdyż nikt już nie będzie ich słuchać. „Wasz czas przeminął – usłyszą. – Owszem, byliście pożyteczni w pewnym momencie historii, który dla was i tak trwał dość długo, bo aż dwa tysiące lat. Jednak dzisiaj wam już dziękujemy. Dalej pójdziemy sami, bez balastu waszych niedorzecznych przekonań, utopijnych marzeń, dziwacznych obrzędów i struktur z zamierzchłej przeszłości. Jeśli chcecie, możecie je porzucić i wsiąść do naszego pociągu. Zapraszamy”.

 

Postawmy sprawę jasno: czy chrześcijaństwo będzie miało jeszcze cokolwiek do zaproponowania człowiekowi jutra? Czy nie jest skazane na porażkę? Czy nie trzeba złożyć broni i ustąpić miejsca?

 

Zastanówmy się nad tym. Podkreślmy najpierw, że chrześcijaństwo nie stoi w opozycji do rozwoju nauki i techniki. Tam, gdzie otwierają się nowe perspektywy leczenia chorób i niwelowania bólu, powinno się zrobić wszystko, by z nich skorzystać.

 

Nanomedycyna, posługująca się mikrorobotami umieszczanymi w ludzkim ciele to niewątpliwie nadzieja dla wielu chorych, oczekujących na skuteczną terapię lub uwolnienie od traumatycznych doznań i cierpień. Postęp medycyny, biologii i biotechnologii jest czymś dobrym, aczkolwiek – pamiętajmy – musi się odbywać w granicach wyznaczonych przez normy etyczne.

 

Czym innym jest jednak terapia, a czym innym sztuczne udoskonalanie człowieka. Lecz i tutaj nie wydawajmy zbyt pochopnie deprecjonujących opinii i nie odsądzajmy nikogo od czci i wiary.

 

Czy w rzeczy samej transhumanistyczny projekt nie jest wyrazem najgłębszych pragnień człowieka? Czy jego celem nie jest realizacja tego, o czym zawsze marzyliśmy? Kto z nas nie chciałby żyć wiecznie? Kto nie chciałby po prostu być szczęśliwy?

 

Wszak w naszej ludzkiej naturze leży dążenie do pełni. Do doskonałości. Pragniemy przekraczać wszelkie granice, nawet te boskie, by wykraść prometejski ogień. To przecież normalne, zakodowane w naszych duchowych genach. I – o dziwo! – Bóg wie o tym.

 

Zna nasze tęsknoty i… decyduje się nam pomóc! Schodzi na ziemię i potwierdza, że jesteśmy dziećmi Bożymi. Więcej jeszcze: „Bogami jesteście” (J 10, 34) – mówi i toruje drogę do wymarzonego celu: do nieśmiertelności i pełni szczęścia.

 

Bóg ma lepszy pomysł


Chodźmy teraz krok dalej. Jeśliby dobrze przyjrzeć się postulatom współczesnych proroków transhumanistycznych, to – pomimo że brzmią one bardzo zachęcająco – przy propozycjach Boga wypadają blado.

 

Weźmy chociażby kwestię nieśmiertelności: jest ona niemożliwa do osiągniecia, gdyż kiedyś i tak wszystko się skończy. Możemy zatem mówić jedynie o długowieczności, nie zaś o nieśmiertelności. Kto jednak chciałby żyć kilkaset, może nawet kilka tysięcy lat na dysku elektronicznym lub – w najlepszym wypadku – w ciele naszpikowanym czipami i mikrorobotami?

 

Czy po jakimś czasie nie miałby już tego po prostu dość? Inne pytanie: czy rzeczywiście można farmakologicznie stymulować wysoki poziom przyjemności analogiczny do tego, jakiego ktoś doznaje, spożywając smaczny posiłek po całodniowym trudzie? Nie mówiąc już o stymulowaniu seksualnej satysfakcji w oderwaniu od głębokiej, cielesnej i duchowej, relacji z ukochaną osobą.

 

Czy to wszystko nie zakrawa na ironię? I czy w ogóle szczęście może być utożsamiane z brakiem negatywnych doznań oraz z kumulacją doznań przyjemnych? Czy to naprawdę jest szczęcie?

 

Bóg ma lepszy projekt. Nie długowieczność naturalną, mierzoną latami i wiekami, lecz wieczność w zupełnie innej, nadprzyrodzonej rzeczywistości. Tam, gdzie nie ma już czasu, lecz wszystko dzieje się w boskim eonie.

 

Nie można go sobie nawet wyobrazić, gdyż jest niewyobrażalnie intensywny, skumulowany, nieprzemijający, doskonały. To boska czaso-przestrzeń, niepojęta dla ludzkiego rozumu.

 

„Czymże są nasze wyobrażenia czasu i wieczności, skoro po tamtej stronie w ogóle nie ma czasu lub jest jedynie czas przemieniony przez wieczność?” – pyta Wacław Hryniewicz w wywiadzie „Nad przepaściami wiary”.

 

Bóg proponuje prawdziwe szczęście, a nie ciągle podbijanie nastroju przez artefakty. Współczesny człowiek pomylił szczęście z przyjemnością. Zapomniał, że szczęście powstaje jako „produkt uboczny” dążenia do szczytnych celów, walki o rzeczy istotne, pokonywania trudności. Jest wynikiem szlachetnego życia według wartości oraz realizacji wzniosłych ideałów, takich jak: pomoc innym, uczciwość, prawdomówność.

 

Proszę wyobrazić sobie szczęście mężczyzny, który po długiej rozłące z ukochaną wpada w jej ramiona, płacze wręcz z radości, że znów ją widzi; ona zaś przywiera do niego całym sercem, a gdzieś z tyłu nadbiegają ich dzieci, wtulając się w miłosny uścisk rodziców.

 

Czy można to porównać ze sztucznie stymulowanym poczuciem przyjemności? Czy nie jest to wręcz obraza człowieka? Czy sztuczna stymulacja dobrostanu nie jest zwykłym kłamstwem?

 

Już teraz, natychmiast


Chrystus-Bóg, który przyszedł na ziemię – proponuje nam pełnię nie na miarę naturalną, biologiczną czy informatyczną, lecz nadprzyrodzoną (nadprzyrodzoność oczywiście nie niweluje natury, lecz wynosi ją na wyższy poziom).

 

Na miarę powołania człowieka do udziału w Jego boskim życiu. On sam pokonał śmierć i uwierzytelnił obietnicę powszechnej nieśmiertelności. „Ja jestem życiem i zmartwychwstaniem” (J 11, 25) – to nie tylko słowa, nie pusta deklaracja, to fakt.

 

Wychodząc z grobu w niedzielny poranek, udowodnił, że jest świadkiem prawdomównym i nikogo nie ma zamiaru zwodzić. Zmartwychwstały ukazał się tym, którzy najmniej się tego spodziewali. Uczynił ich swoimi rzecznikami, wysyłając po całej ziemi. To jedyny taki przypadek w historii.

 

Jednak współczesny człowiek nie lubi czekać. Pragnie mieć wszystko już teraz, natychmiast. Każdy towar ma być na wyciągnięcie ręki. Kliknięcie ma skutkować tym, czego w danym momencie oczekuje.

 

Jeśli komputer działa zbyt wolno, zmienia go. Jeśli ma zapłacić w sklepie, nie traci czasu na szukanie pieniędzy, lecz przykłada telefon do czytnika. Nie czeka w kolejce, lecz idzie do kasy automatycznej. Włącza telewizor i patrzy na listę wszystkich kanałów; wybiera ten, który mu w danej chwili najbardziej odpowiada. Albo i dwa, gdyż jednym okiem ogląda film, drugim zaś śledzi wynik meczu Polska-Niemcy.

 

Jest mistrzem zappingu – nowej formy sportu polegającego na surfowaniu pilotem po kanałach. Nie pisze już maili – to zbyt czasochłonne; wysyła smsa i oczekuje natychmiastowej odpowiedzi.

 

W takich samych kategoriach traktuje nieśmiertelność i szczęście – uważa je za towary, które powinny być dostępne dla każdego, od ręki. Człowiek jutra nie będzie czekać na jakieś odległe i mgliste zmartwychwstanie. Zrobi wszystko, by uniknąć śmierci, gdyż stała się ona dla niego czymś obcym. Ostatecznie boi się tego, co nieznane.

 

Po tej stronie grobu wie, czego się może spodziewać i szuka ratunku w technice i medycynie; tam wszystko jest niepewne i nie takie proste. Jeśli jednak będzie cierpliwy, jeśli spojrzy śmierci odważnie w oczy, wówczas otrzyma o wiele więcej, niż mógłby się spodziewać. „Stokroć więcej”, jak mówi Chrystus.

 

Jak muzeum figur woskowych


Chrześcijaństwo ma wciąż niezmiernie wiele do zaoferowania współczesnemu człowiekowi. To program zupełnie nieporównywalny z najśmielszymi nawet projektami transhumanistów.

 

Jednak by spełnić swoją rolę, musi się bardzo zmienić. Wydorośleć. Dojrzeć. Ponieważ wciąż jest – jak mawiał kard. Jean-Marie Lustiger – małym dzieckiem. Chrześcijaństwo, jakie znamy, nie spełni swojej roli wobec współczesności. Wielu katolików przejawia dziś paniczny lęk przed światem i cywilizacją, według myślenia: „Trzeba jasno określić swoje granice, wyznaczyć bezpieczny teren. Przetrwamy, gdy okopiemy się na swoich pozycjach i będziemy bronić tego, co udało nam się zdobyć przez dwadzieścia wieków: określoną strukturę, formy kultu, sanktuaria, nabożeństwa, najlepiej w uświęconym języku łacińskim. Tu będziemy bezpieczni”.

 

Powiedzmy wprost: jeśli Kościół pójdzie tą drogą, przegra. I nikt nie będzie go już traktował poważnie. Stanie się muzeum figur woskowych, które można zwiedzić w wolnym czasie, jednak nikomu nie przyjdzie do głowy, by słuchać tego, co ma do przekazania. Język Kościoła stał się zupełnie niezrozumiały dla przeciętnego mieszkańca globu.

 

Tak, nie bójmy się powiedzieć: szybki rozwój współczesnej cywilizacji i techniki jest dla Kościoła wielkim błogosławieństwem. Przymusza go do refleksji nad sobą oraz misją w świecie.

 

Jego młyny nie mogą już mleć powoli – albo dokona głębokiej przemiany, albo pociąg odjedzie. Kościół musi po prostu wrócić do swojej najgłębszej istoty. Nie do XVI-wiecznej tradycji z czasów europejskich monarchii, lecz do prawdziwego źródła – samego Jezusa Chrystusa.

 

I musi to uczynić szybko. Dziś. Jutro będzie za późno. (Pisząc to, bynajmniej nie występuję przeciwko zdrowej tradycji, która wydała piękne owoce, jednakże trzeba pamiętać, że nie jest ona celem samym w sobie. Kościół nie może być statyczny, ponieważ jest żywym organizmem – Mistycznym Ciałem Chrystusa, które wciąż wzrasta na miarę oczekiwań człowieka każdej epoki)

 

Chrześcijaństwo to nie religia


Chrześcijaństwo to nie system, struktura czy prawo. To nawet nie religia. To coś o wiele więcej. To ŻYCIE. To zupełnie nowa jakość życia!

 

Chrześcijaństwo to, po pierwsze, osoba. Osoba Jezusa Chrystusa. Relacja z Nim. Koegzystencja i kontakt przez cnoty boskie – wiarę, nadzieję i miłość. Chrystus przyszedł nie tylko do chrześcijan. Przeniknął świat nadprzyrodzonością, wszedł w stworzenia, rośliny, zwierzęta, naukę i technikę. Zamieszkał wśród nas.

 

Do Niego należy czas i wieczność; każdy człowiek i wszelki byt. „Chrystus kosmiczny” – jak Go określił George A. Maloney w swojej książce o tym samym tytule.

 

„Zamiast uciekać od świata materialnego mamy w nim szukać Chrystusa. Wszystkie stworzone byty istnieją poprzez Chrystusa i są podtrzymywane w swoim istnieniu przez działanie Chrystusa. On jest Logosem, obrazem, na którego podobieństwo ukształtowany jest nie tylko człowiek, ale cały stworzony świat” – pisze Maloney.

 

Kościół winien uwolnić Chrystusa i dać Go światu, gdyż nie ma na Niego patentu. Niestety, na zbyt wiele wieków zamknęliśmy Go w świątyniach, niepomni słów, jakie wypowiedział do Samarytanki: „Wierz mi, kobieto, że nadchodzi godzina, kiedy ani na tej górze, ani w Jerozolimie nie będziecie czcili Ojca. […] Nadchodzi godzina, owszem już jest, kiedy to prawdziwi czciciele będą oddawać cześć Ojcu w Duchu i prawdzie, a takich to czcicieli chce mieć Ojciec. Bóg jest duchem: potrzeba więc, by czciciele Jego oddawali Mu cześć w Duchu i prawdzie” (J 4, 21. 23-24).

 

Chrześcijaństwo to, po drugie, MIŁOŚĆ. Miłość wszystkich ludzi, zwłaszcza zmarginalizowanych, ubogich, lekceważonych. Kościół ma iść na peryferie świata – do szpitali i DPS-ów, do domów biedaków i bogatych, do biurowców i pod most. Wszędzie. I bynajmniej nie po to, by pouczać, lecz służyć.

 

Jak czynili to pierwsi chrześcijanie, o których jeden ze świadków zapisał: „Ci wszyscy, co uwierzyli, przebywali razem i wszystko mieli wspólne. Sprzedawali majątki i dobra i rozdzielali je każdemu według potrzeby. Codziennie trwali jednomyślnie w świątyni, a łamiąc chleb po domach, przyjmowali posiłek z radością i prostotą serca. Wielbili Boga, a cały lud odnosił się do nich życzliwie. Pan zaś przymnażał im codziennie tych, którzy dostępowali zbawienia” (Dz 2, 44-47).

 

Pierwsi uczniowie Pana zdobyli życzliwość współczesnych sobie przez jakość życia, jakość swej miłości. Nikogo nie potępiali, nad nikogo się nie wynosili, nie dążyli do zmiany ustaw państwowych, nie popierali żadnej władzy. Po prostu żyli ewangelią. W ten sposób stali się awangardą ówczesnego społeczeństwa, tak że wielu zapragnęło żyć jak oni.

 

Chrześcijaństwo to, po trzecie droga (w pierwotnej wersji było ono nazywane „drogą” – por. Dz 9, 2). To wspólne pielgrzymowanie z ludźmi, ze światem, ze stworzeniem. Każdy z nas jest homo viator – wędrowcem przez życie.

Nie jesteśmy latarnią morską, która innym wskazuje drogę z wysokości swojego piedestału, lecz sama pozostaje nieruchoma. Jesteśmy współ-pielgrzymami do domu Ojca.

 

Upadamy i pomagamy sobie wstać. Stawiamy pytania, nie narzucając nikomu gotowych odpowiedzi, gdyż jesteśmy świadomi naszej niekompetencji. A także grzeszności niektórych przewodników ludu, którzy okazali się być wilkami w owczej skórze.

 

Będziemy naprawdę homo deus


Idziemy, nie wiedząc, kiedy zostaniemy odwołani z drogi. Idziemy z zabrudzonymi rękami, nogami i sercami. Ale idziemy. Więcej słuchając niż mówiąc. Idziemy z Chrystusem – drogą, prawdą i życiem (por. J 14, 6) – jak uczniowie zmierzający do Emaus. Jak Samarytanin, z otwartymi oczami i sercem wrażliwym na potrzeby sióstr i braci.

 

Idziemy, dając innym swój czas i wszystko, co najlepsze. I właśnie to jest źródłem prawdziwego szczęścia. To jest ewangelia – pójście za Jezusem, który nie miał nawet gdzie głowy skłonić. Który wciąż zapominał o sobie, rozdawał, podnosił, przebaczał, leczył rany.

 

„W Nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy” (Dz 17,28). I mamy nadzieję, że On doprowadzi nas kiedyś do siebie. Do pełni naszego człowieczeństwa. Do prawdziwej wolności. Do prawdziwego posiadania siebie. Dopiero wówczas – w symbiozie z Nim – będziemy naprawdę homo deus. Na właściwą miarę – i ludzką i boską.

 

Chrześcijaństwo to nie troska o zewnętrzne obrzędy, czystość „kielicha i misy” (por. Łk 11, 39), lecz wnętrze pełne Ducha, otwarte na Boga i bliźniego. To pasjonująca przygoda, jedyna w swoim rodzaju.

 

To życie. To pełnia życia. Tylko takie chrześcijaństwo może stać się dojrzałym partnerem dla współczesnego człowieka i zaoferować mu lepszy projekt niż transhumaniści.

 

Chrześcijaństwo przyjazne każdemu, niezależnie kim jest, i jaki jest. Chrześcijaństwo pokorne. Chrześcijaństwo na miarę swego Założyciela.

 

Kościele – „dziewczynko” (w innych językach, np. angielskim i francuskim, Kościół jest rodzaju żeńskiego) – wstań, wydoroślej i bądź tym, czym masz być! Chyba nigdy wcześniej nie miałeś tyle do zaoferowania światu jak dziś. Byleś tylko zdał egzamin z chwili obecnej.

 

ks. Andrzej Muszala
Więź | 16 lipca 2023

wiez.pl

 
Zobacz także
Marta Wielek

Człowiek snuje swoją legendę i tęskni za tym, by poczuć się bohaterem epopei. Chcemy przeżyć coś wielkiego i doniosłego. Nie chcemy się zgodzić na to, że cały sens naszego zaistnienia na świecie sprowadza się do rzetelnego funkcjonowania w ramach zastanego porządku rzeczy. Gdzieś w głębi duszy tkwi w nas przekonanie, że odkrywając prawdziwy mit o sobie, odkryjemy też jakąś prawdę o innych, a przede wszystkim to, jaki jest nasz udział w opowieści, którą o świecie snuje Bóg.

 
ks. Marek Dziewiecki
Nikt z nas nie istnieje po prostu jako człowiek, lecz na sposób kobiety lub mężczyzny. Ten właśnie fakt nazywamy płciowością. Bycie kobietą lub bycie mężczyzną to całościowy sposób przeżywania i komunikowania człowieczeństwa. 
 
Redakcja "Listu"
Nie można pozwalać na to, by dzieci w kościele robiły wszystko, na co mają ochotę. Jednak nie chodzi też o to, aby stworzyć idealną liturgię. Liturgia ma być piękna, a nie idealna. Żeby mogła być piękna, wszystko powinno być starannie przygotowane.

Rozmowa z o. Jakubem Kruczkiem OP 
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS