logo
Niedziela, 28 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Bogny, Walerii, Witalisa, Piotra, Ludwika – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Konrad Sawicki
Mów po ludzku
Więź
 


Z bp. Edwardem Dajczakiem rozmawiał Konrad Sawicki
 

Czy w urząd biskupa wpisany jest ten specyficzny język, na który tak wielu narzeka?

Raczej nie. Każda grupa społeczna – politycy, ludzie biznesu itd. – wytwarza swój własny język, który odznacza się pewną hermetycznością i poza tą grupą nie jest w pełni komunikatywny. Biskupi nie są wyjątkiem od tej reguły. Dodatkowo dochodzą jeszcze cechy indywidualne mówiącej osoby. Tym, co charakteryzuje język biskupów, jest tendencja, żeby mówić ex cathedra, w sposób bardzo oficjalny, a to utrudnia komunikację.
 
Język Kościoła musi dotrzeć z orędziem zbawienia do wszystkich ludzi. Osobiście – oczywiście, gdy to jest możliwe – usiłuję poznać człowieka, do którego mówię, i jego świat. Ma to decydujący wpływ na treść mojego kazania, na język, którym tę treść przekazuję, jak i na odbiór słuchającego. Kiedy staję przed grupą ludzi młodych, używam innego języka niż przy spotkaniu z grupą pięćdziesięciolatków. Jeszcze inaczej jest, gdy mówię w niedzielę podczas Eucharystii – w kościele są tak różni ludzie, że styl trzeba niejako uśredniać. Jednak jeśli odbiorcy tworzą w miarę jednorodną grupę, to trzeba dostosowywać do nich język i argumenty, by mogli zrozumieć przesłanie Ewangelii i realizować je w ich własnym życiu. Głosząc Ewangelię, ciągle muszę szukać właściwego języka.

Jak daleko biskup – duchowny o poważnym autorytecie i następca apostołów – może pójść za odbiorcą? Odbiorcy bywają różni, nieprzewidywalni, czasem wręcz wrogo nastawieni do Kościoła.

 
Nie trzeba iść za daleko. Moje doświadczenia z Przystanku Woodstock pokazują, że ludzie, którzy tam przyjeżdżają, absolutnie nie chcą, by duchowny mówił do nich ich slangowym językiem, co więcej, takie zachowanie ich irytuje. Wiem od księży pracujących na Przystanku Jezus, że to nie jest tylko moje odczucie, ale również doświadczenie tych duchownych, którzy idą na pole namiotowe i rozmawiają z młodymi. Ci młodzi ludzie nie tolerują żargonu teologicznego, gdy tylko go usłyszą, zaraz rzucają: „Mów po ludzku”.
 
To bardzo charakterystyczny zwrot, którym domagają się komunikatywności. Wielu z nich to ludzie będący na obrzeżach Kościoła – trochę zdystansowani, krytyczni, posuwający się czasem aż do postawy atakującej. Wyraźnie oczekują języka, który umożliwi im dialog, więc nie wchodzi tutaj w grę maniera kaznodziejska, w której często zapominamy, że pewne słowa nie są już dzisiaj zrozumiałe. Zresztą ta zasada dotyczy nie tylko Przystanku Woodstock, ale obejmuje też ludzi, których na co dzień spotykamy w Kościele.
 
Biskup „incognito”
 
W diecezji zielonogórsko-gorzowskiej, gdzie przez kilkanaście lat byłem biskupem pomocniczym, czasami w niedzielę, bez sutanny jak zwykły parafianin, wchodziłem do nawy kościoła. Potrafiłem być na czterech Mszach świętych z rzędu, by przyjrzeć się reakcjom ludzi i samemu doświadczyć Kościoła z drugiej strony. Siadałem na przykład na Mszach porannych między dorosłymi albo na Mszach wieczornych stawałem pod chórem, gdzie gromadzą się młodzi, i obserwowałem ich zachowania. Po reakcjach starszych widać było, kiedy kazanie ich męczyło: zaczynali się wtedy wiercić i niecierpliwić. Młodzi natomiast poszturchiwali się nawzajem i szeptem pytali: „Ty, co on chce powiedzieć?” albo „O co mu chodzi?”. W tych pytaniach najczęściej nie było słychać złej woli ani złośliwości, był to jednak dla mnie wyraźny sygnał wskazujący, że „stary” język kaznodziejski wymaga pilnej korekty.
 
Czy te kazania były naprawdę niezrozumiałe?
 
To jest właśnie ciekawe. Powiedziałbym, że z reguły to były niezłe kazania – ale już nie dla tego pokolenia. I nie dotyczy to tylko bardzo młodych. Doświadczałem tego również na rekolekcjach w większych ośrodkach akademickich w Polsce. Odkryłem wówczas, że potrzebna jest taka forma przekazu, która podtrzymuje pewne emocjonalne napięcie, ma wartkość, ale jednocześnie jest pozbawiona patosu i tanich wzruszeń. Młodzi nie zawsze chcą show. Po rekolekcjach przysyłali mi maile, w których dziękowali za spokojną formę przekazu – mówiłem formą medytacyjną i to im odpowiadało. Ale w tej formie jest też pewne niebezpieczeństwo – trzeba uważać, by nią nie uśpić! Argumenty muszą być przekazywane w sposób spokojny, ale równocześnie powinny trzymać słuchaczy w delikatnym napięciu. Pamiętajmy, że to jest pokolenie akcji, wychowywane na wartkości i szybkiej informacji. Dlatego kazanie nie może być zbyt długie i musi zawierać mocne punkty, które co chwilę pobudzają do myślenia. Niezwykle cenne są świadectwa.
 
Ma Ksiądz Biskup własny patent na takie kazanie?
 
Mam swoją teorię, którą nazywam konstrukcją mozaikową. Trzeba pamiętać, że dzisiejsi młodzi nie są wychowani na tradycyjnej formie czytania, ale na przekazie elektronicznym, który kreuje w nich inny sposób myślenia i odbioru. Oni są codziennie zarzucani przeogromną ilością informacji i z nich muszą wybrać dla siebie to, co jest dla nich ważne, co jest im bliskie i co ich emocjonalne porusza. Dlatego mówiąc do nich, tworzę zestaw wielu obrazów, starając się wzbudzić w nich ciekawość i podtrzymując koncentrację na przekazywanej treści.
 
1 2 3 4  następna
Zobacz także
Redakcja "Listu"
Często jest tak, że mężczyzna staje się bardziej sobą, gdy wychodzi z domu i konfrontuje się ze światem. Staje się bardziej wyrazisty, bo czuje, że jego nie ogranicza się już wyłącznie do bycia domowym pomocnikiem żony. Ta wyrazistość jest mu potrzebna do realizowania indywidualnego potencjału. Co to znaczy?  

Rozmowa z dr. Zenonem Waldemarem Dudkiem
 
Agnieszka Myszewska-Dekert

Pobożność wielu świetych, ukazywana widowiskowo jako wzór do naśładowania, wzbudza mój naturalny opór. Jakbym podświadomie broniła się przed nałożeniem na siebie brzemienia, którego nie jestem w stanie udźwignąć i pradopodobnie niewielu jest w stanie... choćby z tego względu, że się jest zupełnie kimś innym, żyje w innych czasach i innej kulturze.

 
S.M. Bernadeta Zych
Pewnego wieczoru siedząc przy stole i czekając na film, z nudów przeglądałam katolicką gazetę. Po chwili odłożyłam ją, ale nie minęło pięć minut, gdy zabrałam się ponownie do jej czytania. Zainteresowałam się następującą informacją: "Jeżeli chciałabyś bliżej zapoznać się z naszym życiem, napisz na adres: Klaryski od Wieczystej Adoracji, ul. Gdańska 56, 85 - 02l Bydgoszcz". Bez specjalnych zamiarów wycięłam ją i zatrzymałam. Ukradkiem spoglądałam na Tatę, który obok czytał inną gazetę, a bardzo nie lubił, gdy się niszczyło świeżą prasę. Adres schowałam do jakiejś książki i szybko o nim zapomniałam.
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS